wysoko, oświetlił całą izbę. Przez otworki w plecionej ścianie rozjaśniło się za przegrodą tak, że mogłem spostrzec nóż, który wypadł na ziemię z rąk Salego.
A więc zamierzał nas, porżnąć, jak barany.
W tej chwili doprowadzony do wściekłości Kurd szarpnął się, chcąc się wydrzeć z mych objęć, wobec czego zmuszony byłem obezwładnić go na swój sposób, to jest potężnem uderzeniem pięścią w skroń, od czego stracił odrazu przytomność. Podjąłem następnie leżący na ziemi nóż, schowałem go za pas i wywlokłem obezwładnionego draba z naszej przegrody przed kominek, gdzie drewna zajęły się już jasnym płomieniem.
Tu związaliśmy Salemu ręce i nogi, a podczas tej operącyi zagadnął Halef:
— Czy to jest możliwe, sidi, żeby ten człowiek godził na nasze życie, skoro byliśmy jego gośćmi?
— Mnie się zdaje, że to Kurd ze szczepu Bebbej!
— Maszallah! Bebbej! Więc miała to być zemsta krwi! A jednak polecał nas opiece Allaha, gdyśmy się kładli na spoczynek?
— Aby nas tem łatwiej podejść. Życzył nam długiego snu i zapewne miał na myśli... sen najdłuższy, bo wieczny...
— Iil ’an dakno! niech będzie przeklęta jego broda! Toż ja, kładąc się, ani zamarzyłem o tem, by zbudzić się na innym świecie!... Ciekaw jestem, w jaki sposób potrafiłeś zapobiec zbrodni?
— Czuwałem, będąc pewnym, że drab żywi względem nas zbrodnicze zamiary.
— Dlaczego mi o tem nic nie powiedziałeś, sidi?
— Bo widziałem, że jesteś bardzo wyczerpany i senny.
— O, jakże dobre masz serce, effendi! Umiesz być surowym, stanowczym i dumnym, jak władca nad władcami z Istambul[1], a jednak jesteś dobry, przyjacielski i łagodny, jakby w twej piersi kobiece biło
- ↑ Konstantynopol.