Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/174

Ta strona została przepisana.

abym teraz z trwogi przed tobą kłamał dalej. Zdawało mi się, że Allah oddał mi cię w moje ręce... Zawiodłem się...
— O, nie pierwszy to raz zawiodłeś się na łasce Allaha. jesteś Kurdem, nieprawdaż?
—Tak.
—Szeik Gasal Gaboya był twoim krewnym?
— Był moim wujem.
— Rozumiem. Dowiedziałeś się tu, cośmy za jedni, i zemsta krwi popchnęła cię do zamiarów zbrodniczych.
— Tak samo, jak ciebie teraz popchnie do odebrania mi życia.
— Jestem chrześcijaninem i nie uczynię tego.
— „Zemsta krwi“ jest prawem naszem i, być może, nie dokonasz jej; ale przecie zwykłe pobudki ludzkie nakazują w takich razach zemstę, a od pobudek tych nie jesteś chyba wolny.
— Mylisz się w swych poglądach. Bóg rozsądza najlepiej i karze wszystko, co złe i niegodne.
— Czyżby chrześcijanom nie było wolno nastawać na życie swych wrogów? — zapytał z najwyższem zdumieniem.
— Niewolno — odrzekłem. — Człowiek, godzący na życie drugiego, nie jest chrześcijaninem, chociażby się sam do godności chrześcijanina przyznawał. Nasza kitab el mukad’das[1] nakazuje nam: „Nie zabijaj”!, a prawy i godny chrześcijanin stosuje się ściśle do tego przykazania. Kto jednak przelewa krew ludzką, podlega wśród nas karze zwierzchności, która ma ku temu władzę od Boga.
— Więc oddacie mię w ręce władzy? — zapytał, a w oczach jego wyczytałem promyk nadziei.
— Nie mam takiego zamiaru.

Na te słowa oblicze jego, rozjaśniające się przed chwilą, przybrało nanowo wyraz ponury.

  1. Biblia.