kaniu lub żartem... O sidi, sidi! co ja muszę przejść w twojem zacnem towarzystwie! Miłosierdziem sprawiasz radość wrogom swoim, a przyjacielowi odmawiasz przyjemności zrobienia właściwego użytku z batoga. Byłbym bardzo chętnie wyliczył mu ze sto... Effendi! jeżeli zechcesz dalej postępować w ten sposób ze swymi wrogami, to każdy rozsądny człowiek będzie wolał zostać twoim przeciwnikiem, niż przyjacielem!
— No, no! rezonuj dalej! a jednak wiem, kochany Halefie, że i ty w duszy życzyłeś sobie, abym tak właśnie, a nie inaczej z Salim postąpił... Ongi byłeś wielkim zwolennikiem kary, teraz jednak nie miałbyś sumienia rozdeptać marnego robaka...
— Masz słuszność, effendi, wielką słuszność. Im większy robak, tem bardziej mi go żal, a skoro jest w postaci ludzkiej, to zapominam wówczas o islamie, o kalifach, o ich nauce, i ty mi przychodzisz na myśl... ty, którego istotnie chciałem niegdyś nawrócić na islam. Teraz widzę, że jeżeli mi Allah pozwoli nadal być świadkiem twych czynów i twoim towarzyszem, skończy się na tem, że wezwę kiedyś waszego kapłana, aby mi udzielił ma’mudija[1].
— Chodźmy spać — dodał po chwili. — Może nam nikt już nie przeszkodzi, a Sali Ben Akwil nie wróci tu chyba za żadną cenę, bo się dostatecznie przekonał, że spełnić na nas prawo zemsty krwi trudniej jest nieco, niż zaprosić gościnnie do wspólnej wieczerzy. Jeżeli kiedyś zdoła on wymknąć się z rąk
anioła śmierci, tak, jak uszedł naszej sprawiedliwości, niewątpliwie w nagrodę swych dobrych chęci dostanie się do siódmego nieba Mahometa.
Dorzuciwszy kilka polan do ognia, położyliśmy się spać, i żywa dusza w domu tym nie wiedziała, że przed chwilą pod dachem jego śmierć zastawiała sidła.
Przeciętny śmiertelnik nie ma pojęcia, z jaką obojętnością przyjmuje się takiego gościa, gdy się raz po-
- ↑ Chrzest.