Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/178

Ta strona została przepisana.

padło w wir niebezpieczeństw i przygód. Ale właśnie ta obojętność, ten spokój umysłu i zimna krew są najlepszą pomocą w pokonaniu piętrzących się na drodze przeciwności i niebezpieczeństw.
Halef mylił się, twierdząc, że już nic nam we śnie spokoju nie naruszy. W dwie godziny bowiem po zaśnięciu obudził nas niezwykły zgiełk na dworze. Krzyczało naraz wielu ludzi, a wśród tej ogólnej wrzawy zrozumieliśmy jedynie wyrazy „ia harik, ia harik![1] A więc paliło się gdzieś we wsi. Pomimo, że nas to bardzo mało obchodzić mogło, wybiegliśmy zobaczyć, co się właściwie pali.
Okazało się, że pożar był wcale poważny, więc, nie namyślając się, pobiegliśmy w kierunku ognia. Kto widział kiedy w małem, brudnem, drewnianymi domkami gęsto zabudowanem miasteczku pożar w nocy, zwłaszcza w owych czasach, kiedy jeszcze nie znano straży pożarnych, ten może mieć bodaj w przybliżeniu pojęcie, jakich scen byliśmy tu świadkami. Paliło się na drugim końcu wsi. Ludzie jednak biegali po całej wsi, roztrącając się wzajemnie i krzycząc w niebogłosy. Gdzie się pali i co, w popłochu nikt dokładnie nie wiedział, a i nam ciżba wielka przeszkadzała dostać się na miejsce ognia, — nie mogliśmy się wśród tłumu przecisnąć.

Nagle przypomniałem sobie, że konie nasze pozostały w zajeździe bez żadnego dozoru — i aż mi się nogi ugięły z obawy, aby ich nie ukradziono. A może już stało się im co złego? Widziano przecie wczoraj we wsi mego Riha i podziwiano go, — a przyszła mi na pamięć głośna opinia, że w tej okolicy co człowiek, to koniokrad. Z obaw swoich zwierzyłem się Halefowi, i postanowiliśmy wydostać się natychmiast z tłumu. Wszelkie jednak wysiłki w celu utorowania sobie drogi zpowrotem okazały się na razie bezskutecznymi i omal że nam wśród ścisku nie połamano kości.

  1. Pali się!