Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/18

Ta strona została przepisana.

jednak można uniknąć pewnych strat, to dlaczegóż nie mamy tego uczynić? Wytnijmy sobie stąd inną drogę aż do samych tokulów.
— A trafisz prosto?
— Nie troszcz się o to; trafię. Na wypadek, gdybyśmy byli zmuszeni uciekać, nie wiedzianoby, gdzieśmy się podzieli, bo przecie o tej nowej drodze nie mają pojęcia. Będą nas szukali na tamtej drodze, a my tymczasem wsiądziemy na naszą łódź i puścimy się na wodę.
— Jak chcesz, effendi; lecz nie sądzę, by aż taka ostrożność była konieczna.
Bez względu na to, czy uwaga ta była słuszna, czy nie, wolałem zapewnić sobie odwrót. Zarzuciliśmy karabiny na ramiona i dobyliśmy noże do wyrąbywania gęstwy pnących się krzewów i roślin. Oczywiście sprawowaliśmy się możliwie najciszej. Ja wytykałem kierunek tej osobliwej wycieczce. Noże były ostre i robota szła gładko, lecz zabrała nam tyle czasu, że zmrok zapadł, zanim wydostaliśmy się na widniejsze w lesie miejsce. Borowie rozpalili koło chat ogniska, od których światło przedostawało się do nas, co ułatwiało nam robotę.
Im więcej oddalaliśmy się od brzegu, tem twardszy i suchszy był grunt, co dla nas było rzeczą bardzo pożądaną. Wreszcie dotarliśmy do wyrębu. Pierwsza z chat była oddalona o jakie trzydzieści krokow od miejsca, na którem staliśmy.
Murzyni piekli nad ogniem mięso, i zapach jego az do nas dolatywał. Agadi wciągnął kilka razy nosem powietrze, mlasnął językiem i rzekł: To jest miszwi el husan el bahr[1]. Ułowili zapewne dziś hipopotama. Effendi, będziemy mieli świetną gościnę. Pójdziemy obaj, czy też ja sam mam iść najpierw i rozmówić się z nimi?

— Ani jedno, ani drugie. Wybierzemy drogę po

  1. Pieczeń z mięsa hipopotama.