Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/180

Ta strona została przepisana.

czas przebywając w tej ciżbie, przy najchłodniejszem nawet usposobieniu i zimnej krwi, możnaby było stracić równowagę umysłu. Charakterystyczne było, że mieszały się tu cztery języki: kurdyjski, turecki, arabski i perski, tworząc razem coś podobnego do ryku fal morskich podczas burzy.
Nagle ryk ten wzmógł się za mną jeszcze bardziej. Obejrzałem się i zobaczyłem rzecz całkiem nieoczekiwaną.
Niejeden z czytelników widział zapewne pług śniegowy, odgartujący śnieg na drodze w ten sposób, że bryły jego rozskakują się przed nim na prawo, lewo i w górę. Owóż podobna maszyna wjechała teraz w ciżbę i torowała sobie drogę, wyrzucając napotkanych ludzi na jedną i drugą stronę, a przedewszystkiem w górę.
Okoliczność ta wzmogła jeszcze bardziej wrzawę pomieszanych głosów ludzkich, i w żaden sposób nie mogłem się dopytać, co to za potwór czyni takie spustoszenia. Dopiero, gdy ów potwór znałazł się tuż niedaleko, spostrzegłem wśród wylatujących w powietrze ludzi mojego Halefa, który, w kilku koziołkach wystrzeliwszy w górę, zawisł na rozłożystej gałęzi przydrożnej topoli. Oczywiście i on wraz z innymi ryczał ze strachu, ale głosu jego nie mogłem rozróżnić. Widziałem tylko, jak trzymał się wyprężonemi rękoma gałęzi, a nogami przerabiał w powietrzu, nie znajdując dla nich oparcia.
Należało co prędzej pośpieszyć biedakowi z pomocą. Ale jak się wydostać z tej ciżby?
W tej chwili błysnęła mi myśl zbawienna. Otóż wyciągnąłem ramiona w górę, a oparłszy je o barki najbliższych moich sąsiadów z tłumu i odbiwszy się nogami silnie od ziemi, wydostałem się na powierzchnię morza głów ludzkich i popełzłem, oczywiście na czworakach, w kierunku topoli po głowach i barkach tłumu, nie robiąc zresztą sobie;z tego najmniejszych skrupułów. Niebardzo to się podobało tłumowi, alem