Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/185

Ta strona została przepisana.

żart na stronę wracajmy natychmiast do zajazdu, bo istotnie... mam niemiłe przeczucie.
To mówiąc, puściłem się w kierunku zajezdnego domu tak szybkim krokiem, że Halef na swych krótkich nogach ledwie mógł mi nadążyć. O pożarze i tulumbie zapomnieliśmy oczywiście, myśląc jedynie o koniach, które pozostawione były przez nas lekkomyślnie bez żadnej opieki. Głos wewnętrzny mówił mi, że niechybnie coś złego stać się z nimi musiało.
Niestety, głos ten istotnie był proroczy. W dziedzińcu, jako i w izbie naszej, nie było żywej duszy; wszyscy pobiegli na miejsce pożaru. Ogień na kominku wygasł zupełnie. Nie czekając, aż Halef zaświeci, zawołałem po imieniu na konia swego, który parskał zazwyczaj, ilekroć poczuł mię w pobliżu lub usłyszał wymówione swe imię. Nie było odpowiedzi.
— Niema koni naszych! — krzyknąłem do Halefa. — Rih nie odezwał się...
Halef na tę wiadomość zdrętwiał. Aczkolwiek odznaczał się niesłychaną odwagą i brawurą w niebezpieczeństwie, zła nowina tak go „z nóg ścięła", że ledwie zdołał wykrztusić:
— Allah muawin! niech nas Bóg ratuje! Bez koni w tej okolicy będziemy, jak ryby, wyrzucone na suchy brzeg! Ze zmartwienia nie czuję nóg pod sobą i tylko się pocieszam, że ty nie tracisz jakoś na minie...
W przegrodzie naszej istotnie nie znalazłem koni. W tej chwili przyszły mi na myśl nasze karabiny, i jeszcze większa obawa napełniła mi serce. Postawiłem je był w kącie i rzuciłem na nie koc. Teraz począłem ich gorączkowym ruchem szukać poomacku i — chwała Bogu, znalazłem; prawdziwy skarb, bez którego tutaj ruszyćbyśmy się nie mogli, ocalał.
— Więc konie przepadły! — rzekł Halef trwożnie.
— Przepadły!
A — A niechże szatan upiecze złodziejów na węgiel, tak, żeby ich babki nie miały z nich ani jednego kęska! Poczekaj, muszę się osobiście przekonać...