— Otóż wśród Bebbejów jest pewien człowiek, którego nieprzyjaciele bardzo się boją, a przyjaciele nienawidzą... Oczywiście przyjaciele tylko z imienia. Jest on chytry, niczem abu hossein[1], gwałtowny, jak assad[2], a krwiożerczy, jak parsa[3] w czarnej skórze.
Nie bierze on nigdy udziału w walkach po stronie swego szczepu, lecz w czasie, gdy Bebbejowie żyją z innymi aszair[4] w pokoju, wybiera się w świat i rabuje oraz kradnie na własną rękę. Nazywa się Akwil i jest wujem szejka Ahmeda Azada i Nizara Hareda, Synów byłego szejka Gasala Gaboya.
— Kull ru’ud!... wszystkie pioruny! — wyrwało mi się z ust, na co sobie rzadko pozwalałem. — O tym człowieku nie słyszałem jeszcze nigdy. Więc nazywa się Akwil? wiesz to z pewnością?
— Tak, effendi; nie mylę się, gdyż właśnie tu, w naszej okolicy, mówią bardzo wiele o jego czynach.
— A ten gość, z którym tu jedliśmy razem, nazywał się Sali Ben Akwil! Wypierał się wprawdzie, jakoby był Kurdem, lecz nie wierzyłem mu. Miałżeby on być synem tego Akwila, o którym mi mówisz?
— Tak jest, emirze.
— Wiedziałaś o tem, a jednak wpuściłaś go do domu?!
— Nie wiedziałam; dopiero oświadczył mi to Szir Samurek; kazał mi to powiedzieć, abyś pękł ze złości; to były jego własne słowa.
— Dobrze! A teraz powiedz mi, czy obecność Salego Ben Akwila ma związek z bytnością jego ojca?
— Nie; syn nie wiedział, że jego ojciec był przed nim u nas. I o tem dowiedziałam się od szejka Kelurów. jednak muszę ci zakomunikować coś najważniejszego. Oto między Kelurami a Bebbejami trwa obecnie zatarg, a powodem niezgody jest to, że Akwil zabił przed dwoma laty jednego Kelura. Kelurowie wy-