średnią: pójdziemy razem aż pod pierwszą chatę; potem ty wystąpisz, aby ich pozdrowić, i rozmówisz się z nimi, a jeśli tylko spostrzeżesz, że są dla nas wrogo usposobieni, cofniesz się natychmiast z powrotem do nas. Dalszy plan obmyślimy później.
Agadi zgodził się, poszliśmy więc naprzód. Warty i tutaj nie było. Spostrzeżono nas dopiero w pobliżu ognisk, gdy stanęliśmy w pełnem świetle. Czarni wszczęli straszny hałas i następnie w okamgnieniu czmychnęli do swych chat. Niepodobna było iść dalej, bo murzyni skierowali ku nam przez drzwi lufy flint, gotując się do obrony; a z tymi ludźmi żartów niema: jeden krok, i padłyby strzały zupełnie niepotrzebnie.
Wobec tego spróbowaliśmy porozumienia na drodze pokojowej. Agadi wybrał się sam do jednej z chat, która była największą i gdzie wedle naszych przypuszczeń powinien był mieszkać dowódca. Jako znak pokojowych zamiarów, wziął Agadi gałązkę palmową i wywijał nią w jedną i drugą stronę, dając tem do zrozumienia, że chce się z nimi układać.
Postąpiłem za Agadim kilka kroków dalej ku wspomnianemu tokulowi i usłyszeliśmy wnet rozmowę, nic z niej oczywiście nie rozumiejąc. Niebawem wyszło z chaty dwóch czarnych, wcale nie uzbrojonych. Przystąpili oni do Adagiego i mówili z nim, a miny ich i ruchy nie zdradzały żadnych wrogich zamiarów. Wreszcie wskazali chatę, w której także płonęło światło, i zażądali, by się udał do niej. Chciałem temu zapobiec, lecz obawiałem się podejrzeń z ich strony. Agadi poszedł.
Upłynęło dziesięć minut, minął już kwadrans, nawet pół godziny, a Agadi nie wracał. Murzyni nie wychodzili również ze swych chat. Ognie przed tokulami, nie podsycane, zaczęły powoli gasnąć. Zbudziło to we mnie pewne podejrzenie. Dlaczego Agadi nie wyszedł ani na chwilę, by mię przynajniej uspokoić? Czekać dłużej nie mogłem, więc zniecierpliwiony
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/19
Ta strona została przepisana.