Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/191

Ta strona została przepisana.

Umilkła zakłopotana, a po chwili rzekła:
— Emirze, wszak nie możesz się uskarżać na brak gościnności w naszym domu, nieprawdaż?
Wiedziałem dobrze, do czego zmierza ten nagły zwrot w jej słowach, i zresztą wcale mię to nie zdziwiło. Odrzekłem więc z uśmiechem:
— Ależ wiem, wiem bardzo dobrze, jaką wdzięczność jestem wam winien.
— A może wasza religia nie pozwala wam być wdzięcznymi?
— O, nie; wdzięczność jest jedną z największych cnót chrześcijańskich.
— Jeżeli tak, effendi, to śmiem cię prosić, byś był jak najlepszym chrześcijaninem i stosował się do przykazań swej wiary, zwłaszcza w sprawie wydobycia naszych pieniędzy...
— Ba, ale czy będę mógł uczynić to dla was?
— Czemużby nie? Wszak nie wątpię, że udasz się w pościg za Kelurami, aby odebrać im swoje konie. A skoro ci się to uda, to niebezpieczeństwo wcale się nie zwiększy, gdy odbierzecie zarazem i nasze pieniądze...
Halef zaśmiał się na te słowa, lecz ja odrzekłem zupełnie poważnie:
— Masz słuszność; mógłbym wyświadczyć wam tę przysługę, ale pod warunkiem, że i ty mi w tem dopomożesz.
— Ja? a to w jaki sposób? — zapytała zdziwiona.
Byłem zdecydowany nie zawahać się przed niczem, byle tylko odzyskać konie. Przedewszystkiem należało się udać w pogoń za złodziejami, ale w tej chwili na nicby się to nie zdało ze względu na nocną porę, — bo jakże w ciemności odnaleźć ślady zbiegów? Trzeba więc było odłożyć pościg aż do rana; do tego zaś czasu Kelurowie oddalą się spory kawał drogi, i byłoby możliwem dogonić ich, tylko posiadając doborowe konie, a tych nie mieliśmy. Postanowiłem więc dowiedzieć się od gospodyni, czy nie moglibyśmy