bodaj wypożyczyć skąd dwu wierzchowców, i dlatego zagadnąłem:
— Potrzebne są nam koniecznie konie do pościgu za złodziejami. Czy nie moglibyśmy ich dostać tutaj?
— Wątpię. Handlarza we wsi niema.
— Możeby kto wypożyczył?
— Również wątpię, czy jest tu kto do tego stopnia lekkomyślny.
— Wobec tego trudno myśleć o pościgu; nie posiadając koni, nie dogonimy łotrów i musimy się wyrzec odzyskania naszej własności, zarówno, jak i ty swoich pieniędzy...
— Effendi, ależ my mamy parę koni w stajni, i mogę ci je wypożyczyć.
— Czy dobre pod wierzch?
— No, niebardzo, bo liczą już po dwadzieścia lat. Najlepszego ukradł nam Akwil, a na drugim pojechał mąż.
— A więc niema rady, bo stare szkapy nie przydadzą się nam na nic; nie miałbym nawet chęci próbować ich w pościgu, bo z góry wiem, że to byłoby daremne. Musisz zatem wyrzec się swoich pieniędzy...
— Allah, to okropne!
— Ha, trudno!... Może jednak w sąsiedztwie ma kto dobre konie?
— Owszem, znalazłyby się u jednego z sąsiadów, ale wątpię, czyby zechciał je wypożyczyć.
— A gdyby wiedział, że tu idzie o pieniądze twego męża?...
— Tembardziej nie wypożyczyłby, bo jest względem nas wrogo usposobiony.
— Tak? Cóż to za jeden?
— Jest to zamożny mieszczanin. Przybył tu z Kerkuk. Z początku był małym baijah[1], potem został tabbach el adwija[2] i dorobił się poważnego grosza.
Opowiadają, że zdobył majątek w nieuczciwy sposób