Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/193

Ta strona została przepisana.

i podobno dlatego musiał się wynieść z Kerkuk. Tu, w Khoi, jest to najbogatszy ze wszystkich mieszkańców i występuje, jak jaki pasza. Posiada on bardzo cenne wielbłądy i pięć wspaniałych koni, z których dwa kupił niedawno. Te ostatnie nie są wcale ujeżdżone i nawet nie przywykły jeszcze do stajni.
— Powiadasz, że nie przywykły do stajni, z czego wnoszę, że trzyma je na dworze...
— Tak jest.
— Gdzież mianowicie?
— W ogrodzie.;
— I nie obawia się pozostawiać je bez nadzoru?
— Nie ma się czego obawiać, bo sam tam nocuje w budzie i ma przy sobie dwu parobków do pomocy...
— A w której stronie znajduje się ten ogród? może w pobliżu miejsca, gdzie wszczął się pożar?
— Nie, bardziej ku północy. Ale dlaczego o to pytasz, effendi?
— Mogę ci powiedzieć, bo ufam, że przed nikim nie zdradzisz mojego planu, od wykonania którego zależeć będzie odzyskanie naszych koni, jak również twoich pieniędzy.
— Och! jeżeli tylko idzie o odzyskanie naszych pieniędzy, to bądź pewny, że ani słówka nie pisnę nikomu. Jesteś o wiele mędrszy od mego męża i pana, który pojechał w pogoń za złodziejami w innym kierunku, aniżeli należało, i dlatego pieniądze dostały się w ręce Kelurów. Aha! nie powiedziałam ci jeszcze, w jaki sposób wszczął się pożar. Wzniecili go umyślnie Kelurowie, przewidując, że pobiegniesz do ognia na ratunek, pozostawiając konie bez dozoru... no, i tak się też stało. A teraz powiedz mi, co zamierzasz uczynić; mów bez obawy, a ja święcie dotrzymam tajemnicy.
— Otóż, chcąc dogonić Kelurów, muszę mieć ku temu konie, a że ich nie mogę kupić, ani też pożyczyć, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wziąć je bez wiedzy właściciela. Rozumiesz?
Oberżystka, nie w ciemię bita, zrozumiała mię