Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/198

Ta strona została przepisana.

działać musieli. Wszak każdej chwili mogliśmy powrócić i zastać ich w izbie. Z drugiej strony celem ich była przecie tylko kradzież Riha, i skoro dorwali się do niego, nie obchodziło ich nic więcej. Ponadto za przegrodą panowała ciemność, więc niedziwota, że nie dostrzegli przedmiotów, leżących w kącie. Zresztą prawdopodobnie Akwil zapomniał im zwrócić uwagę na kosztowność naszej broni i rzędu.
— A bodajby jeździli łajdacy po piekle na ognistych siodłach, pokrytych skórą dyabelskich kanafid[1]!
Tropy prowadziły nas przez teren trawiasty, na którym perliła się w świetle wschodzącego słońca rzęsna rosa. Trawa na śladach nie była się jeszcze podniosła, i sądząc z tego, tudzież z kierunku wiatru, rodzaju gruntu, oraz innych okoliczności, wywnioskowałem, że Kelurowie nie byli od nas oddaleni więcej nad dwie godziny drogi. Zestawiwszy tę przestrzeń z czasem, jaki upłynął od ich wyjazdu z Khoi, mogłem przypuszczać, że uciekali nie bardzo szybko, co oczywiście należało zawdzięczać tylko memu Rihowi.
Podług tego obliczenia, mogliśmy dogonić Kelurów bez zbytnich wysiłków z naszej strony za trzy godziny. Mimo to, popędzaliśmy konie, zmuszając je do tęgiego kłusa. Halef był jak najlepszej myśli i tylko niecierpliwił się, pragnąc przyśpieszyć chwilę rozprawy ze złodziejami, wobec czego zapytałem go:
— Jak sądzisz? ilu jeźdźców mamy przed sobą?
— Niestety, nie mogę tego określić z taką dokładnością, jak ty, sidi, tembardziej, że jadą oni nie w ordynku, lecz w rozsypkę. Ze śladów wnosząc, może ich być ze trzydzieści głów.
— A ja obliczam conajmniej na czterdzieści.
— Dziesięciu mniej lub więcej, to nic nie znaczy. Tak czy owak, konie odebrać im musimy!

— Niech ci się jednak nie zdaje, mój Halefie, że

  1. Liczba mnoga od kumfud — jeż.