— Ależ nie mam żalu do ciebie i nigdy go nie miałem.
— Słowa te orzeźwiają moje serce i radością niewymowną napełniają mi duszę aż do najgłębszego jej zakątka. Bo widzisz... mnie się bardzo często zdaje, że ty nie jesteś ze mnie zadowolony. Wówczas w serce moje wbija się dziesięć tysięcy debabis[1], i mam wrażenie, jakoby jądro miłości, jaką ku tobie żywię, płonęło stoma tysiącami kibritat frengija[2]. Wówczas nie mogę się uspokoić, aż póki ńa ustach twoich nie ujrzę znowu uśmiechu.
Porównawczy zwrot ze szpilkami i zapałkami był znowuż nienajgorszy, jednak tym razem wstrzymałem się od śmiechu.
— Ale odbiegliśmy od przedmiotu — ciągnął dalej. — Owóż wspomniałeś, że zaatakujemy nieprzyjaciół nie otwarcie, lecz podstępem. Czy obmyśliłeś już plan jaki?
— Jeszcze nie.
— A jednak dobry wódz powinien wcześnie mieć plan obmyślony i dobrze się rozejrzeć, w jaki sposób go wykonać.
— Przedewszystkiem nie jestem tu wodzem; ale gdybym nawet nim był, nie powziąłbym planu, dopókibym nie zobaczył nieprzyjaciela i nie poznał okoliczności. Czyż naprzykład, chcąc kupić konia, możesz ofiarować zań cenę, nie widząc go jeszcze?
— Oczywiście, że nie!
— Tak samo i my nie możemy obecnie wiedzieć, w jaki sposób wypadnie rozprawić się z Kelurami.
Zresztą dajmy już temu spokój! teraz należy zwrócić szczególniejszą uwagę na tropy.
Kelurowie, jak to zauważyłem, czmychali dotychczas mało uczęszczanemi drogami, a właściwie po bezdrożach, bo dróg tu już nie było wcale. Jechaliśmy za nimi wciąż przez teren trawiasty, następnie przez rzadki nie-