Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/204

Ta strona została przepisana.

duży las, aż wreszcie znaleźliśmy się przed skalistem zboczem płaskowzgórza, na którem nikły już zupełnie ślady kopyt końskich, i tylko bardzo wprawne oko mogło tu rozpoznać pewne znaki, świadczące o przejściu tędy koni.
Owo omijanie przez Kelurów miejsc ludniejszych zdawało się świadczyć o ostrożności uciekających, Ale w mojem pojęciu dowódca bandy nie zyskiwał uznania, gdyż, jadąc po uczęszczanych drogach, łatwiej jest wprowadzić w błąd ścigających, niż na terenie dzikim, i gdybym ja był na miejscu moich wrogów, uciekałbym właśnie drogą utartą, która przecie w wielu miejscach się rozgałęzia i ślady na niej mieszają się ze śladami stałych mieszkańców okolicy, a więc ścigający mogą tu łatwo zejść na manowce. Szir Samurek jednak chciał być dowcipnym, ale mu się to bynajmniej nie udało.
Wjechawszy na wzgórze, ujrzeliśmy przed sobą rozlegle pastwisko, na którego krańcach w oddali rosły zrzadka karłowate sosny. Od tego miejsca ślady rozbiegały się w różnych kierunkach, oczywiście z wyjątkiem wstecz.
— Allah! — krzyknął Halef, — to dla nas rzecz bardzo niepomyślna...
— Dlaczego?
— Czyż nie widzisz, że Kelurowie rozdzielili się z rozmysłem, by nas wprowadzić w błąd? Ów Szir Samurek nie jest tak głupi, jakby się wydawało.
— Przeciwnie, mój Halefie, głupszy on jest, niż myślałem.
— Z czego tak sądzisz, sidi? Nie rozumiem.
— Rzecz całkiem prosta. Kelurowie rozdzielili się tu, by rozbieżnością swych śladów zmylić pościg. Ale to im nic nie pomoże, bo przecie dowódca niezawodnie wyznaczył im wszystkim punkt zborny.
— Teraz pojmuję... Wystarczy zatem trzymać się nam jednego tropu, a dotrzemy do owego punktu zbornego.
— Oczywiście. Wybieg Kelurów jest tak bezmyślny,