Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/205

Ta strona została przepisana.

że powstydziłby się go nawet najgłupszy Indyanin. Wybierzemy, rzecz prosta, trop najwyraźniejszy... Ale patrz... jak tu grunt zorany kopytami! Jeden z koni nie chciał dać się prowadzić dalej, i kto wie, czy nie był to właśnie Rih. Jazda!
Zadaliśmy koniom ostrogi i popędziliśmy żwawym galopem. Siwosze były młode i nieujeżdżone, ale pod naszem umiejętnem kierownictwem biegły znakomicie,
Po kwadransie znaleźliśmy się na rozległej, piasczystej dolinie, tu i ówdzie pokrytej nędznymi krzakami i kępami szczecinowatej trawy. Jadąc dalej, dotarliśmy w jakieś pół godziny do miejsca, gdzie ze śledzonym przez nas tropem zbiegały się wszystkie inne ślady rozdzielonej bandy.
— Miałeś słuszność, sidi — rzekł Halei. — Kelurowie, którzy się tam na wzgórzu rozpierzchli, złączyli się tu znowu w jeden oddział. Skoro tylko dostaniemy ich w swe ręce, powiem ich wodzowi, że niewiele jest mędrszy od niezgrabnej grubej batta[1], która miała ochotę zadziwić świat swym śpiewem, współzawodnicząc z belabilem[2] z siódmego nieba.
Tu znowu omal nie parsknąłem śmiechem, lecz nie z porównania kaczki ze słowikiem, ale z owej pewności Halefa i jego zarozumialstwa, z jakiem utrzymywał, że my dwaj, szukający wiatru w polu, ludzie przeciętnej miary, nie posiadający władzy czynienia cudów, owładniemy niechybnie czterdziestu Kelurami i weźmiemy do niewoli ich szejka.

Nie była jednak czemś dziwnem taka pewność małego pyszałka, bo we wszystkich dotychczasowych naszych przedsięwzięciach szczęście dopisywało nam wiernie, i nigdyśmy nie wpadli w pułapkę, ani też nie dali się zwyciężyć. To stałe powodzenie nasze było przyczyną, że i tu nie myślał on jedynie o odzyskaniu koni, ale i o wzięciu kilkudziesięciu ludzi wraz z ich szejkiem do niewoli.

  1. Kaczka.
  2. Słowik.