Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/21

Ta strona została przepisana.

— On już stracony — szepnął jeden z żołnierzy, gdyśmy się ukryli w cieniu. — Uważają go za zdrajcę, za sprzymierzeńca Ibn Asla. Jeżeli jednak sądzą, że ty jesteś łowcą niewolników, to będą się starali wszelkiemi siłami umknąć nam jeszcze w ciągu nocy potajemnie, ale najpierw zapewne odbiorą życie biednemu Agadiemu.
— I ja posądzam ich o to. Ale od czegóż my tutaj jesteśmy? Otoczymy ich obóz i nie dopuścimy do ucieczki.
— To na nic! Moglibyśmy wprawdzie zastrzelić kilku, ale przecie nie wszystkich.
— O, w razie ucieczki wpadliby nam w ręce co do jednego. Pomyśl tylko. Oni mają swoje stałe siedziby nad rzeką, a tu, nad maijeh, przybyli na łowy hipopotamów i sklecili sobie prowizoryczne szałasy. Jestem więc pewny, że dostali się tu nie przez las, bo ten jest nie do przebycia, ale drogą wodną, na łodziach, które z przezorności ukryli gdzieś w pobliżu ścieżki, bo tu najłatwiejszy przystęp do wody. Jeżeli tedy zamkniemy im tę jedyną drogę, to stanowczo stąd się nie wydostaną. Otoczymy ich obóz ze wszystkich stron. Jest nas ośmiu; staniemy więc po dwu razem w czterech punktach na brzegu wyrębu tak, aby po zejściu księżyca pozostawać w cieniu drzew. Na wypadek, gdyby murzyni chcieli się przedrzeć w którąkolwiek stronę, to żołnierz na odpowiednim posterunku krzyknie głośno i wówczas wszyscy tam się zbiegniemy. Niema co obawiać się starej, lichej broni murzyńskiej. Chodźcie, wyznaczę wam miejsca!
Obszedłszy z niezwykłą ostrożnością naokoła obozu, postawiłem w odpowiednich miejscach trzy posterunki, obierając sobie z jednym z pozostałych asakerów stanowisko najważniejsze, to jest na ścieżce ku maijeh.
Położyliśmy się na miękkiej ziemi w cieniu palm. Ognie koło tokulów wygasały powoli, a niebawem zapanowała głęboka.ciemność i cisza. Nie słychać było