Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/213

Ta strona została przepisana.

Co do mnie zaś — zaznaczam znowu, że miałem poza sobą sławę człowieka, który z każdego przykrego położenia umie wyjść obronną ręką. Ba, wiedziano też o tem, że jeśli powezmę jaki plan, choćby najniebezpieczniejszy, potrafię go przeprowadzić i przejechać się na karkach najmożniejszych wrogów swoich. Zresztą każdy inteligentny Europejczyk, zasobny w niezbędne wiadomości i wzbogacony doświadczeniem, nabytem w krajach nieucywilizowanych, może dokonać bardzo wiele i stać się wkrótce legendowym bohaterem na szerokich przestrzeniach ziemi. Wiadomość bowiem o tym lub owym śmiałym czynie przechodzi z ust do ust i zatacza coraz to szersze kręgi, aż wreszcie wzrasta do rozmiarów fantastycznej baśni, uchodzącej na odpowiednim gruncie za szczerą prawdę.
W ten sposób rozszerzyła się szybko po całym niemal Wschodzie moja i Halefa sława. A sławniejsze były jeszcze ode mnie dwa moje karabiny. O jednym z nich mówiono, że trafia bez wycelowania i że kula przebija najgrubsze nawet mury, a o dwudziestopięciostrzałowym sztućcu systemu Henri’ego utrzymywano, że można z niego strzelać bez końca i że go wcale nie trzeba naładowywać. Do tego dodajmy moją umiejętność jazdy na koniu na sposób Indyan amerykańskich, oraz zdolności moje: w kierunku wywiadowczym, na które Azyata wcale zdobyć się nie umie, a nie wyda się nikomu dziwnem, że opowiadano o mnie cuda i że w obecnym wypadku Kelurowie mogli czuć przedemną obawę, aczkolwiek liczba ich wynosiła trzystu ludzi. Być może — szejk ich, pomyślawszy nieco, już teraz żałował, że udzielił pewnych wskazówek naszej gospodyni w Khoi. Nie było więc przesadą przypuszczenie, że Kelurowie boją się mojej pogoni.
Oczywiście należało puścić się ich śladami. Ale na to mieliśmy jeszcze dosyć czasu, gdyż obserwować ich, nie będąc przez nich zauważonymi, mogliśmy tylko w nocy, że zaś teraz był ranek, puściliśmy konie na trawę i, przeczekawszy tu czas jakiś, wyruszyliśmy