w drogę dopiero przed południem. Nie było. obawy, by nieprzyjaciel nam uszedł, bo po pierwsze — był to zbyt wielki oddział, a powtóre — uważał już za zbyteczne zacieranie po sobie śladów.
W południe znaleźliśmy się na terenie górzystym, pokrytym tu i ówdzie lasem dębowym, z którego pochodzą światowej sławy galasówki. Tu udało mi się upolować młodego dzika. Upiekliśmy go naprędce, a pożywiwszy się, zabraliśmy resztę do toreb, bo trzeba było pamiętać, że jak długo następować będziemy na pięty Kelurom, nie upolujemy nic, gdyż strzały zdradzićby mogły naszą w ich pobliżu obecność.
Dla Halefa, jako muzułmanina, wieprzowe mięso było przysmakiem zakazanym, ale w towarzystwie mojem stał się nieco... postępowym i nabrał wybrednych wymagań pod względem pożywienia. Zlekceważywszy więc przepisy proroka i jego kalifów-nieboszczyków, jadł dziczyznę, aż mu się broda trzęsła; zresztą sam zachęcałem go do tego, biorąc grzech jego na swoje sumienie.
Po posiłku i wypoczynku puściliśmy się w dalszą drogę i wciągu kilku godzin przybyliśmy nad południowe ramię rzeki Zab, mając je po lewej, a lesisty, stromy grzbiet górski po prawej stronie. Odtąd ślady prowadziły nas łożyskiem górskiego potoku, który prawdopodobnie wzbierał szeroko na wiosnę, a obecnie był leniwie sączącym się wśród żwiru i głazów strumykiem. Utrudniały nam tu w znacznym stopniu jazdę liczne korzenie i krzaki, po obydwóch jego brzegach sterczące.
— Sam dyabeł chyba wytknął tędy drogę Kelurom — narzekał Halef. — Zapewne wygodniejszą jest ścieżka od bram śmierci na miejsce wiecznego potępienia, bo przynajmniej prowadzi w dół, a ta w górę!
— I ja również nie mogę pojąć, dlaczego obrali tak niewygodną drogę.
— No, nareszcie znalazło się coś, czego nie rozumiesz, sidi! — przerwał mi żywo Halef, uśmiechając się.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/214
Ta strona została przepisana.