Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/215

Ta strona została przepisana.

— Nie troszcz się! zrozumiem i to w swoim czasie, gdy mi będzie potrzeba.
— Dokąd właściwie oni dążą? Przecie tu niema żadnej przełęczy w łańcuchu górskim!
— Jeśli się nie mylę, masz słuszność. Przypominasz sobie zapewne z ostatniej naszej podróży przez tę okolicę dwie góry, mianowicie: z lewej strony Mekwilik, a z prawej o fantastycznych kształtach Nekul. Między temi górami niema żadnego przejścia, i Szir Samurek ma zapewne cel, do którego dąży, po tej stronie grzbietu, nie zaś po tamtej.
— Allah! czyżby to była okolica, w której znajduje się muzallah el amwat[1]?
— Nie słyszałem takiej nazwy. Co ona oznacza?

— Ach, co oznacza! Otóż ni mniej, ni więcej, tylko jest to miejscowość, którą omija każdy człowiek, bez względu na to, czy jest sumitą, szyitą, chrześcijaninem czy żydem. Przypominasz sobie zapewne, że w czasie naszej bytności w Khoi rozmawiałem z kilkoma mazydżilar[2] i dowiedziałem się od nich wiele ciekawych rzeczy. Mówili mi, że w tej okolicy jest niezmierna ilość galasówek, tak, że brodzić można wśród nich po kolana, ale nikt się nie odważa przychodzić po nie w obawie przed błądzącemi tu całemi chmarami duchów ludzi zmarłych. Podobno przed paruset laty przybyli w te strony chrześcijanie i zbudowali sobie kaplicę, by w niej chwalić Boga na swój sposób. Byli to ludzie uczciwi i dobrzy i nikomu w drogę nie wchodzili. Ale Szyici napadli na nich i wyrżnęli co do nogi właśnie koło owej kaplicy. Ostatni zginął ich kapłan. Modlił się on jeszcze w chwili konania za nieprzyjaciół, gdy nagle zbójcy wyrwali krzyż z kaplicy i w dzikiem rozpasaniu wrzucili go w ogień. Umierający kapłan, widząc to, rzucił na nich klątwę, wskutek której nietylko pomarli sami natychmiast, ale i ich siedziby oraz dobytek zniknęły z powierzchni ziemi. Od tego czasu

  1. Kaplica śmierci.
  2. Zbieracze galasówek.