nieszczęście spotyka każdego, kto się przybliży do muzallah. Mimo to niektórzy mazydżilar, jako że biedni są, a uśmiechał im się dobry zysk z galasówek, odważyli się niedawno na wyprawę w te strony. Kiedy jednak przyszli pod kaplicę, wybiegł z niej duch kapłana w postaci niedźwiedzia i byłby ich wszystkich pożarł, gdyby się byli nie oddali w opiekę Allaha, który dopomógł im do ucieczki. Przysięgali potem przede mną, że nigdy już nie zapuszczą się w to miejsce... Co o tem sądzisz, effendi?
— Sądzę, że to nie był żaden duch, ale najzwyklejszy w świecie niedźwiedź. Przecie każdy wie, że w górach okolicznych dosyć jest tych dzikich zwierząt.
— Wiem o tem i ja, ale przecie niedźwiedzie nie są tak olbrzymiego wzrostu, jak ów duch.
— Strach ma wielkie oczy... to znaczy: z wielkiej trwogi mógł się ludziom ów niedźwiedź wydać dwa razy większym, niż jest w istocie.
— Mówisz tak, bo nie wierzysz w duchy...
— Ależ przeciwnie, jestem przekonany, że duchy gdzieś istnieją; w widziadła jednak w postaci niedźwiedzi istotnie nie wierzę.
— No, ty na miejscu tych ludzi nie byłbyś uciekał, ale poszedłbyś naprzeciw potwora śmiało i odważnie, bo się niczego nie boisz. Ja jednak, daruj, sidi, nie miałbym ochoty przekonywać się osobiście, czy mam do czynienia z duchem, czy też z niedźwiedziem. Co prawda, myśmy obaj ubili podobną bestyę w wąwozach Bałkanu. Ale tam nie było wcale muzallah et amwat, tu zaś wisi w powietrzu nad całą okolicą klątwa kapłana... nie chcę więc mieć do czynienia z potworem, bez względu na to, coby to było za licho...
— Czy wiesz mniej-więcej, w którem miejscu znajduje się owa muzallah?
— Jak mi określali mazydżilar, jest ona między: Nekulem a Mekwilikiem. Idzie się tam kamienistem korytem między dwoma stromymi brzegami...
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/216
Ta strona została przepisana.