— Uwierzyłbym, bo ty, effendi, jak we wszystkiem tak i w regułach mantik[1] jesteś niedościgniony. Zresztą niech się ów potwór pojawi, gdzie chce, ja go zastrzelę i kwita!
— Co do strzelania, możebyś to mnie lepiej pozostawił. Niedźwiedzie kurdyjskie nie są tak niebezpieczne, jak naprzykład z gór Hauran lub Libanon. Nikt tu ich nie ściga, ani nie poluje na nie, więc mają czas wyhodować się i zestarzeć nawet. Zresztą zbieracze galasówek mówili ci, że ów niedźwiedź z kaplicy jest bardzo wielki, a zatem kula twego karabinu nie uśmierciłaby go, a tylko mogłaby go zranić i rozdraźnić. Ponadto zaś musisz wziąć pod uwagę, że nam obecnie niewolno strzelać ze względu na Kelurów.
Wkońcu niema się o co troszczyć, bo wcale jeszcze nie wiemy, czy jesteśmy na drodze do kaplicy, czy nie.
Na razie idzie o to, abyś przestał wierzyć, jakoby duch był zdolny ubierać się w futro niedźwiedzia.
— Ani nawet w kożuch barani, nietylko w futro, effendi. Przekonałeś mię, że duch nie może zmieniać się w zwierzę i że go nie można ani widzieć, ani go w garść uchwycić. Gdyby więc duch okrył się skórą niedźwiedzią, to po zdjęciu jej nie pozostałoby nic, a że w skórze zawsze jest coś, więc niedźwiedź nie może być duchem.
— Bardzo pięknie rozumujesz — zaśmiałem się — i pod względem logiki wyprzedziłeś mię już znacznie.
Ale mniejsza o to! Cieszy mię przedewszystkiem, że sprawa z duchem i niedźwiedziem skończona...
Miałem coś jeszcze mówić, gdy nagle Halef, jadący obok mnie, chwycił cugle mego konia i zatrzymał go na miejscu.
— Co się stało? — spytałem.
— Tam, pod drzewem, coś jest! — odrzekł szeptem; — poruszyło się coś... nie wiem tylko, czy to człowiek, czy też zwierzę...
- ↑ Logika.