Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/22

Ta strona została przepisana.

żadnego głosu z chat murzyńskich, żadnego szmeru, i nawet Świat zwierzęcy nie dawał znaku życia. Lecz prawda! nie cały Świat zwierzęcy pogrążył się we śnie: miliardy robaczków świętojańskich uwijały się pomiędzy liśćmi palm i również miliardy moskitów opadły nas. Ale zawiodły się tym razem sromotnie skrzydlate natręty, nasmarowaliśmy się bowiem pewną rośliną wodną, której muchy i komary wręcz nie znoszą. Jeszcze w ciągu popołudnia napotkaliśmy całe kępy rośliny sitt ed dżami el minchar i zabraliśmy spory jej zapas do łodzi. Jest to nikła, drobna, podobna z liści do soczewicy roślina, na pozór nie wydająca żadnej woni; dopiero po zgnieceniu śmierdzi nieznośnie. Ale co to znaczy wobec mąk, jakie zadają człowiekowi komary? Jeżeli się nie osłoni twarzy siatką, to w krótkim czasie nie można się w niej dopatrzyć nawet podobieństwa; tak puchnie pod działaniem jadu komarów, że oczu prawie nie widać, a nos wygląda, jak bezkształtna fioletowa bryła; nawet wargi obrzmiewają i język, bo i do ust się dostają te okropne owady; nieszczęsne są też i uszy, które puchną do tego stopnia, że człowiek głuchnie na kilka godzin. Wobec tego lepiej jest znieść przykrą woń wspomnianej rośliny, niż narażać się na tak straszną udrękę od moskitów.
Przeleżeliśmy może przez pół godziny. Powoli gwiazdy zaczęły blednąć, a niebo natomiast rozjaśniało się powoli, gdyż księżyc wzniósł się był już wysoko i promienie jego przedzierały się przez baldachim palm, jak przesiany przez sito srebrny, migotliwy pył, łudzący oko, niby niezliczone mnóstwo robaczków świętojańskich. Nagle dał się słyszeć w pobliżu lekki szmer.
— Słyszysz, effendi? — szepnął mój towarzysz. — Coby to było?
— Skrada się dwu ludzi. Są to zapewne murzyni.
Cofnęliśmy się ze ścieżki w głąb wijących się roślin, aby nas nie spostrzeżono. Było tu wprawdzie dosyć już ciemno, bo palmy zasłaniały światło, mimo