Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/225

Ta strona została przepisana.

W ten sposób szydził dalej, a potem dodał:
— Dowiedz się, że mam za nic tego psa chrześcijańskiego, a ile go sobie lekceważę, najlepszym dowodem jest to, że kazałem mu powiedzieć, u kogo są jego konie, zachęcając go niejako w ten sposób do ścigania mnie. Jeżeli tedy trafi na moje ślady, a będzie miał odwagę zapuścić się aż tutaj, to warta moja schwyta go i przyprowadzi do mnie, abym mu zgotował taki sam los, jaki was obydwu z mej ręki czeka. Możesz więc teraz modlić się do Allaha, czy do el Mesiaha[1], ale zapewniam cię, że to się na nic nie zda; błagania twoje pójdą, tak, czy owak, na wiatr!
Co do innych jeńców, postanowiono wypuścić ich za okupem dwudziestu tysięcy piastrów, oberżystę zaś oćwiczono hojnie i wysłano do wsi, aby się o te pieniądze wystarał i przyniósł je, — gdyby zaś nie wrócił do trzech dni lub podstępnie sprowadził zbrojną pogoń, wówczas miano wszystkich jeńców uśmiercić.
Nic dziwnego, że nieszczęsny oberżysta wpadł w nieopisaną rozpacz. Nietylko, że stracił swoje dziesięć tysięcy, ale jeszcze w dodatku kazano mu zapłacić przypadającą nań część okupu, to zaś prżechodziło wszelką jego możność materyalną. I oto, widząc się doszczętnie zrujnowanym, a znikąd nie spodziewając się ratunku, chwycił stryczek, chcąc się powiesić.
— To wszystko, emirze — dodał, — co tylko miałem do powiedzenia. Cóż ty na to? Czy teraz odzyskanie moich pieniędzy uważasz za rzecz możliwą?
— Przedewszystkiem sądzę, że raki posiada w sobie zarodek wszelkich nieszczęść ludzkich...
— Raki? Skąd ci to do głowy przychodzi?
— Bo i tu wódka jest przyczyną, żeś wpadł w nieszczęście.
— Ale cóż ma wspólnego raki z szejkiem Kelurów?

— Nie udawaj głupiego! Gdybyś się wczoraj był nie upił, nie wypaplałbyś przed Akwilem, że masz

  1. Mesyasz.