Uścisnąłem podaną mi brudną dłoń, a za moim przykładem poszedł i Halef, również mową moją bardzo przejęty, poczem rzekł do oberżysty:
— Niech Allah będzie z tobą, synu pijaństwa, wchodzący na drogę poprawy! Wyrzuć przeklętą raki z domu i nie puść jej więcej z powrotem; a uważaj, aby nie wlazła oknami, bo to ogromnie natrętna bestya i gdy się kogo raz uczepi, nie chce go puścić za nic w świecie. Skoro jednak raz zdobędziesz się na opór przeciw niej, zobaczysz niebawem, jak wyglądać będzie twój dom i całe twe obejście, gdzie dzisiaj gnój i błoto po kolana i gdzie ty sam, wśród tego gnoju brodząc, wyglądałeś, jak dabb sakran[1] w łożu królowej Izebba[2]. A teraz umyj się przedewszystkiem, przebierz w czyste szaty, każ oczyścić dom i podwórze, a zobaczysz, że pozbędziesz się dżerab[3] i innych amrad el gild[4].
Gospodarz nie czuł się wcale obrażonym dość drastycznemi wyrażeniami małego Hadżi, — przeciwnie, przyjął je z wdzięcznością, zapewniając, że stanowczo się poprawi.
— Ale co ja widzę? — zapytał wkońcu. — Dotychczas nie miałem czasu popatrzyć na wasze konie i dopiero teraz... Czyżby to były siwosze aptekarza?
— Tak, zgadłeś.
— Dziwię się, że wam je wypożyczył, bo to człowiek ogromnie nieużyty.
— Wcaleśmy go o to nie prosili; zabraliśmy je bez jego pozwolenia, bo nie było czasu na zbytnie ceremonie, targi i prośby. Zmartwił się zapewne, spostrzegłszy stratę, i tem większa będzie jego uciecha teraz, gdy mu je zwrócisz...
— Ja?
— Tak, ty. Wsiądziesz na jednego, a drugiego poprowadzisz luzem aż do Khoi.