Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/232

Ta strona została przepisana.

— Z przyjemnością, emirze; będę bardzo rad czmychnąć jak najprędzej i jak najdalej od tych łotrów, co mię ograbili. Ale jakże wy sobie poradzicie bez koni?
— Bądź o nas spokojny! Nie ruszymy się stąd, dopóki nie odzyskamy naszych własnych wierzchowców.
— Ależ to rzecz bardzo niebezpieczna!...
— Więcej niebezpieczną rzeczą będzie wydostanie twoich dziesięciu tysięcy piastrów, a jednak i to, mam nadzieję, udać się nam również musi. I jeżeli się uda, spodziewać się nas możesz już jutro w Khoi, dokąd przybędziemy na własnych koniach z twoimi pieniędzmi w torbie. Jeżeli jednak nie wrócimy do pojutrzejszego wieczora, ani też żadnej nie otrzymasz od nas wiadomości, to w takim razie będziesz miał pewność, że nie żyjemy!
— Niech was Allah od tego ustrzeże! — przerwał zatrwożony.
— Nie miałem zamiaru przerażać cię — uspokajałem go. — Ale przecie trzeba być zawsze przygotowanym na wszystko najgorsze, a mimo to, nie tracić nadziei w dobre powodzenie sprawy. Mniejsza zresztą o to. Zanim cośkolwiek nastąpi, czy nie mógłbyś mi udzielić wskazówek co do rozmieszczenia obozu Kelurów?

— Owszem. Zbocza górskie, wśród których potok przepływa, wznoszą się od tego miejsca coraz bardziej stromo, aż wreszcie niedaleko stąd łożysko dzieli się na dwa ramiona, z których prawe wije się w licznych zakrętach i jest coraz węższe, aż wreszcie przechodzi w niewielką polankę, otoczoną z trzech stron gęstym lasem, a z czwartej strony zagrodzoną prawie prostopadle wznoszącą się skałą, z której spada niewielki szellal[1]. Stąd widać w górze muzallah el amwat, w której mieszkają duchy i w której Akwil ze swoim synem dzisiejszej nocy znaleźć mają śmierć straszliwą. Poza kaplicą,

  1. Wodospad.