Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/234

Ta strona została przepisana.

wielki strumień. Gdy pójdziesz tym jarem nieco w górę, zobaczysz niebawem drugą, mniejszą polanę, na środku której znajduje się mały birka[1], stanowiący źródło owego strumyka. Otóż naokoło owego birka obozują Kelurowie.
— Czy las naokoło jest gęsty?
— O, bardzo.
— A między birka i lasem czy dosyć jest przestrzeni?
— Przeciwnie, tak mało tam miejsca, że Kelurowie rozmieścili się tuż nad wodą, a konie uwiązali naokoło: do drzew.
— Dziękuję ci. Więcej wyjaśnień mi nie potrzeba. Wsiądziesz teraz na konia, ale bez siodła i uzdy, bo te rzeczy będą nam samym potrzebne.
— Co? zostawiłbyś tu kosztowne reszma? A jeżeli ci je Kelurowie ukradną? Sądzę, że lepiej będzie, jeśli je zabiorę do Khoi.
— Nie obawiaj się; prędzejby je tam skradziono, niż tutaj! No, siadaj zaraz na oklep i jazda!
Rozsiodławszy konie, wyprawiliśmy z nimi gospodarza, który na odjezdnem życzył nam kilkadziesiąt razy szczęścia i powodzenia, a zwłaszcza, by nam się udało wydostać jego pieniądze.
Po jego odjeździe znaleźliśmy wpośród skał niezły schówek, gdzie umieściliśmy siodła, i następnie poszliśmy wedle wskazówek oberżysty w górę za śladami Kelurów, ale tylko do miejsca, gdzie się dzieliło łożysko potoku, gdyż można było przypuszczać, że dalej szejk niezawodnie rozstawił warty, które mogłyby nam być przeszkodą. Z tego też względu postanowiłem podejść do obozu inną drogą, ku czemu wystarczyły mi wskazówki, udzielone przez gospodarza, oraz przelotne rozejrzenie się wokoło.

Szejk niewątpliwie uważał nasze przybycie za możliwe i przypuszczał, że wrazie, gdybyśmy go ścigali,

  1. Stawek.