I oto fanatyczni a żądni krwi szyici wytropili tu spokojnych i dobrotliwych wyznawców Chrystusa, którym jedyna droga do ucieczki pozostała... ku niebiosom!
Kaplica, której ruiny mieliśmy przed sobą, musiała być imponującą budowlą i pomimo, że już teraz nie można było odróżnić ani jej stylu, ani kształtów, widok szczątków budził w duszy podniosłe uczucie... Zdawało się, że ponad szczyty skalne unosi się głos boży, który zamarł, jak echo, a który brzmiał ongi: „A kto wytrwa aż do śmierci, zbawion będzie!"
Ściany kaplicy zbudowane były z surowego, nieciosanego kamienia, a odrzwia stanowiły trzy wielkie monolity. Dwa duże otwory okienne, pozbawione dziś kształtów wskutek nieustannego wietrzenia, patrzyły w dal, jak oczodoły Samsona. Sklepienie tworzyła olbrzymia płyta, ciężka i przygniatająca, jak owa klątwa kapłana-męczennika!
W najbliższem otoczeniu kaplicy nie było ani drzew, ani krzewów, i nawet zdawało się, że mech nie imał się tych świętych głazów. Dopiero powyżej, wśród rumowisk skalnych, sterczał tu i ówdzie krzak dzikiej róży, głogu lub kosodrzewiny, oplatającej skałę i przewijającej się przez załomy i szczeliny, niby sploty wężów, — dalej zaś wychylały się z pośród chwastów liliowe dzwonki, dzikie gwiaździste rumianki i inne kwiecie skalne, poza którem piętrzył się pas tarniny.
Tam właśnie, wśród tych zwałów i gruzów, znajdowało się według mego mniemania legowisko niedźwiedzicy.
Halef przypuszczał toż samo, gdyż w tej chwili rzekł do mnie:.
— Sidi, tam, w górze, gdzie te wielkie labhata el higara[1], mieszka niezawodnie dubb el chulud. Jeżeli mamy przekonać go, że mimo tej nazwy jest śmiertelny, musimy się tam dostać i przeciąć nić jego ży-
- ↑ Zwał kamieni.