Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/238

Ta strona została przepisana.

kiem i podsłuchać? Weź mnie ze sobą, sidi! Wiesz przecie, jak chętnie i odważnie idę naprzeciw niebezpieczeństwu!...
— Będziesz miał ku temu sposobność dziś jeszcze, ale trochę później. Teraz zaś muszę sam dobrze poznać stanowisko Kelurów, i może coś ważniejszego uda mi się podsłuchać; przeszkadzałbyś mi w tem, podczas gdy zostawszy tutaj, będziesz daleko użyteczniejszy w naszej sprawie.
— W jaki sposób, sidi?
— A w taki, że oddam ci pod opiekę moje karabiny, których nie chciałbym brać ze sobą, abym ich przypadkiem nie został pozbawiony. Później zresztą przekonasz się, jak ważną oddasz mi przysługę, gdy je zatrzymasz w swoich pewnych rękach.
Miałem uzasadnione powody do tak dobrego o nim mniemania. Halef znakomicie był wyuczony przezemnie nawet w tak trudnej sprawie, jak skradanie się do nieprzyjaciela, i nie brakło mu w tym kierunku pewnych zdolności. Ale w wypadkach ważniejszych wolałem nie narażać go na niespodziewane próby, jakie mogłyby przechodzić jego sprawność. Naprzykład, mimo znacznej siły fizycznej, nie mógłby on zbyt długo utrzymać się na palcach; nie umiał też opanować się, gdy szło o milczenie, zwłaszcza przez czas dłuższy. W podobnych okolicznościach niejednego już strzelił bąka, narażając mię na niepowodzenia. Dziś tembardziej nie chciałem go mieć przy sobie tam, pod obozem Kelurów, że, pomimo niezwykłego mego doświadczenia i wyrobienia w sztuce wywiadowczej, sam czułem pewien lęk, bo sprawa była bardzo trudna i połączona z niebezpieczeństwem, jak rzadko kiedy. Aby jednak Halef nie czuł się dotkniętym z racyi pozostawienia go w tem przedsięwzięciu na stronie, poruczyłem mu „ważne" rzekomo do spełnienia zadanie, czyli poprostu ocukrzyłem mu gorzką pigułkę, aby ją łatwiej i bez szemrania mógł przełknąć. I poczciwiec nie domyślił się mego wybiegu, gdyż zauważył dumnie: