Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/241

Ta strona została przepisana.

— Bardzo słusznie czynisz, Sidi, powierzając mi tak drogocenne rzeczy. Gdyby się okazała potrzeba, będę ich bronił do ostatniej kropli krwi.
— Do tego nie dojdzie, gdyż tu z pewnością nie zjawi się nikt, coby ci chciał je odebrać. Wystarczy, gdy schowasz się tak, aby cię nie spostrzeżono, gdyby wbrew memu przewidywaniu zbłądził kto w te strony. Niewolno ci też ruszyć się z miejsca, dopóki cię nie zawołam.
— Dobrze, ale kiedyż mam się spodziewać twego powrotu?
— Nie wiem jeszcze; możliwe, że dopiero po upływie kilku godzin.
— Allah! godziny te będą dla mnie wiecznością, a myśl o twem niebezpieczeństwie nie da mi ani chwili spokoju; gdyby zaś wypadło ci zabawić tam dłużej, będę w śmiertelnej o ciebie obawie i nie ręczę, że dusza wyleci ze mnie z niecierpliwości. Nie mogę nawet pomyśleć o tem, aby cię spotkało nieszczęście w mojej nieobecności. Czy mógłbyś, sidi, ponieść śmierć bezemnie?
— Śmierci nikt jeszcze nie pokonał, a więc i ja nie mógłbym jej przemóc. Gdyby mię jednak zabito, wówczas byłoby mi obojętne, czy ty byłbyś przy tem obecny, lub nie.
— Ależ ja nie chcę umierać w inny sposób, jak tylko razem z tobą!...
— Nie pomogłoby mi nic a nic twoje towarzystwo w drodze na tamten świat, podczas gdy zostawszy przy życiu, mógłbyś mię przynajmniej pomścić należycie.
— O, do pomszczenia cię ja jeden tylko na świecie miałbym prawo! Bądź spokojny, sidi! zaczekam tu cierpliwie do twego powrotu. Gdybyś jednak nie przybył, wówczas biada Kelurom! w niedługim czasie ani jeden z nich nie zaliczałby się do ludzi, bo wszystkichbym wystrzelał i posłał do piekła, aby tam zostali dyabłami. Ja ci to mówię, sidi, a co ja postanowię, musi się stać nieodzownie. Więc idź w imię Allaha! Twój