Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/245

Ta strona została przepisana.

— Tak, Szir Samurek! Co myślę o nim, myślę na pewnej podstawie. Emir z Frankistanu to syn szczęścia i ulubieniec dobrych dżinnów[1], które otaczają tron Allaha w niebie, i dokonał on wiele trudniejszych rzeczy, niż uwolnienie kogoś od śmierci.
— A jednak nie ma on odwagi ścigać mię, i uważam go raczej za trwożliwą hyenę, niż za bohatera... albo też jest ślepym psem i nie zdołał wpaść na moje tropy, gdyż inaczej dawno już byłby, tutaj!
— Jeszcze czas; może go się doczekasz...
— Jeżeli go się doczekam, tem lepiej! Wpadnie w ręce moje, no i... zginie razem z wami. Dobrzeby się to nawet złożyło, bo, jako chrześcijaninowi, należy mu się, aby go zjadł zaklęty duch chrześcijańskiego kapłana.
— Allah daje życie i Allah śmierć sprawia. Nie umrę i ja jeszcze, bom nie spełnił zadania, jakie mi jest przeznaczone, i dlatego pewny jestem ratunku.
— Naigrawasz się ze mnie, psie jakiś, ale już niedługo na to ci pozwolę. Tymczasem, póki nie zdechniesz, możesz sobie wyglądać pomocy od półksiężyca, czy od krzyża, wszystko mi jedno... na nic się to jednak nie przyda!
— Mylisz się! Jeżeli muzułmański półksiężyc nie będzie miał nademną litości, znajdę ją niezawodnie w krzyżu.
— Który szyici strącili z kaplicy i wrzucili w ogień... Spalił się już on i pomóc ci nie może!
— Ale wiara weń pozostała i moc jego trwa do tej chwili...
Na te słowa zerwał się szejk, jak wściekły, i począł wrzeszczeć:

— Psie parszywy! przestań szczekać i uporu swego mi nie okazuj! Raczej zapamiętaj sobie, co ci powiem: tam, na górze, stoi muzallah el amwat, gdzie wkrótce pożre was zaklęty niedźwiedź. Ty jednak powiadasz, że

  1. Duchów.