Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/248

Ta strona została przepisana.

Tu zwrócił się do swoich ludzi z jakimś rozkazem. Natychmiast wstało około dziesięciu Kelurów, biorąc długie rzemienie i ostro zakończone koły, które powbijali w ziemię we wskazanem przez szejka miejscu. Domyśliłem się, że były to przygotowania do wstępnej operacyi nad skazanymi, a mianowicie — wysmarowania ich miodem.
Niewiele już mając czasu, a chcąc jeszcze zbadać miejsce około kaplicy, cofnąłem się ostrożnie w górę. Odwrotna jednak droga okazała się o wiele niebezpieczniejszą, bo natknąłem się na niespodziewaną przeszkodę i jedynie dzięki niezwykłej przytomności umysłu uszedłem szczęśliwie niebezpieczeństwa.
Wedle opisu gospodarza, dolna polana, znajdująca się poniżej kaplicy, miała być okrągła, — w rzeczywistości jednak okazało się, że w jednem miejscu wciskała się ona klinem głęboko w las. Nie wiedząc o tem, omal że nie trafiłem w to miejsce obozowiska. Stało tu około trzydziestu koni, a nieco na uboczu siedziała grupa Kelurów. Spostrzegłem to, będąc zaledwie o kikanaście kroków od nich, i natychmiast rzuciłem się na ziemię, a po dobrej chwili posunąłem się ku nim na czworakach o tyle, że mogłem dokładnie się rozejrzeć, ukryty za grubym pniem drzewa.
Jakże dziwne ogarnęło mię uczucie, gdy zobaczyłem odosobnionego od reszty mego drogiego Riha! Rumak mój, będąc zwierzęciem szlachetnem i dumnem, nie lubił obok siebie towarzystwa; dlatego to, w obawie, aby nie pokaleczył innych koni, uwiązano go na osobności. Wyglądał teraz biedaczysko bardzo marnie. Zmęczyła go już dość podróż przez Persyę, a ponadto odebrało mu humor całkowicie złe obchodzenie się z nim w ostatniej dobie, gdyż, nie chcąc iść dobrowolnie za złodziejami, dręczony był niemiłosiernie i zapewne bity. Stał teraz ze zwieszoną smętnie głową i przymkniętemi oczyma. Zauważyłem nawet, że wspaniała barwa sierści straciła swój połysk. Pomimo, że trawy było podostatkiem, a nawet położono przed nim