sporą jej wiązkę, nie tknął jej, choć byłem pewien, że był głodny; wody nie pił również. Najwidoczniej dławiło go cierpienie i tęsknota za mną!
Może mię kto wyśmieje, a jednak przyznam się, że na widok mego ulubieńca zrobiło mi się ogromnie ciężko na sercu... tak ciężko, jakbym patrzył na niedolę blizkiego mi i drogiego człowieka. Kochałem szlachetnego rumaka, więc przykre jego położenie budziło we mnie niewymowny żal i nawet popchnęło mię do bardzo ryzykownego kroku.
Konie arabskie szlachetniejszych gatunków bardzo szybko dają się tresować i z łatwością przyzwyczajają się do pewnych znaków lub wyrazów, przez swego pana używanych w celu porozumienia się. Owóż i ja wytresowałem Riha do tego stopnia, że rozumiał kilkanaście znaków i wyrazów. Do takich należało słowo „kol", co znaczy „jedz" albo „żryj”. Byłem pewny, że zwierzę, usłyszawszy ten wyraz, natychmiast mię zrozumie. Jednakże zachodziła obawa, aby siedzący w pobliżu Kelurowie nie usłyszeli obcego głosu. Wybrawszy więc taką chwilę, gdy głośno rozmawiali między sobą, prawdopodobnie o nieśmiertelnym niedźwiedziu, krzyknąłem krótko: „Kol!" Kelurowie istotnie nie zauważyli tego; natomiast Rih, posiadający wyborny słuch, podniósł głowę i zwrócił ją ku mnie, strzygąc uszyma, przyczem oczy rozwarł szeroko, ścięgna naprężyły mu się, a ogon wzniósł się w piękny łuk u nasady. Wówczas wysunąłem się tak, aby mię zobaczył, i następnie rzuciłem się szybko na ziemię. Inny koń parsknąłby z radości i zarżał; Rih jednak był znakomicie przyuczony i wiedział, jak zachować się w takich razach. Chwilę strzygł uszyma, poczem opuścił głowę i... począł jeść. Cel mój więc został osiągnięty.
Pozostałem jeszcze z minutę w miejscu, poczem, okrążywszy klin polany, trafiłem niebawem na wygodniejszą ścieżkę, która prowadziła w górę ku kaplicy. Po pewnym czasie zboczyłem stąd, ażeby uwolnić z ukrycia Halefa.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/249
Ta strona została przepisana.