Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/25

Ta strona została przepisana.

Ja, że tak powiem, zamieniłem się cały we wzrok, obserwując te osobliwe zwierzęta; o wszystkiem innem zapomniałem. Widocznie tego samego uczucia doznali i murzyni, bo nie śpieszyli do łodzi, po które ich posłano, lecz już z góry cieszyli się wyborną pieczenią, mimo, że była jeszcze surowa...
Każdy przeciętny Europejczyk wie, jak wielka jest różnica w smaku między pieczenią z delikatnego prosięcia a pieczenią ze starego, ordynarnego wieprza. Tak samo doświadczony Sudańczyk przepada za przysmakiem z młodego hipopotama. W tym wypadku przysmak niemal do samego garnka wlazł czarnym smakoszom, — i jakże nie miała iść im ślinka do ust! Zerwali się więc z kryjówki, poskoczyli ku zwierzątku i poczęli je bić wiosłami po głowie tak, że zaledwie zdołało wydać z siebie skrzeczący, przeraźliwy głos.
I oto stało się to, co było do przewidzenia. Hipopotamica, zauważywszy ten bezczelny napad na gładkiej drodze, parsknęła zajadle i rzuciła się na pomoc. Nigdybym nie uwierzył, aby podobnie olbrzymie cielsko mogło być zdolne do tak gwałtownego skoku. Hipopotamica bowiem szarpnęła sobą, jak tur, i przebiegła popod łapkę, strącając harpun, który jednak z przyczyny szybkości ruchu zwierza chybił. Nie draśnięta nawet samica skierowała się w to miejsce, gdzie leżało młode, i przystanęła, parskając kilkakrotnie i rozglądając się wokoło.
Murzyni zawiedli się ogromnie na swojej łapce. Prawdopodobnie przypuszczali, że zwierzę nie przedostanie się tutaj, więc też... oniemieli z przerażenia i chwilę, w której zatrzymała się stara nad młodem, wykorzystali do ucieczki. Jeden za drugim, porzuciwszy wiosła, zmykali ścieżką ku obozowi. W tej samej chwili usłyszałem głos naszych:
— Stój, bo strzelam!
Groźba ta była skierowana nie do tych, którzy uciekali, lecz do innych, wychodzących z obozu. Ci czterej poczęli przeraźliwie wrzeszczeć, z czego nie zrozu-