Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/251

Ta strona została przepisana.

zani byli plecami do palów tak mocno, że starego amatora słodyczy czekała niemała robota, zanimby ich dosięgnął. A byli tak miodem wysmarowani, że aż z nich ciekło. Kilku Kelurów niosło zapasowe jeszcze plastry, a w jakim celu, dowiedzieliśmy się niebawem.
Zachowując wszelkie środki ostrożności, postępowaliśmy za dziwnym tym orszakiem, dopóki nie zniknął we wnętrzu ruin kaplicy. Po dziesięciu może minutach Kelurowie wyszli z powrotem. Trzej z nich, biegnąc jakby z jakiemś bardzo ważnem poselstwem, minęli nas tuż koło naszej kryjówki; inni szli pomału, podczas gdy reszta pozostała koło muzallah, to spoglądając na skalne urwiska, to od czasu do czasu pochylając się ku ziemi.
— Domyślasz się, co ci ludzie tam czynią, sidi? — zapytał Halef.
— To rzecz łatwa do wyjaśnienia. Widziałeś przecie, że jeden z nich niósł w koszyku plastry miodu; służyć one mają jako przynęta dla niedźwiedzi, i właśnie, patrz, układają te plastry na przestrzeni od muzallah aż do gniazda, aby w ten sposób wskazać bestyi drogę do niecodziennej zdobyczy.
— Maszallah! Istnieją na świecie ludzie, którzy w rzeczywistości ludźmi nie są! Jeżeli już dzika „zemsta krwi" musi w tym kraju istnieć, to niechby wróg wroga uśmiercał, strzelając mu w łeb; ale męczyć go w ten sposób, oddając na poszarpanie dzikim zwierzętom, to już pomysł iście szatański, przynoszący hańbę człowiekowi!
— Tak, to nieludzkie. Lecz któż wie, za jakie okrucieństwo ściągnęli Bebbejowie na siebie zemstę tego rodzaju; nam oni tego nie powiedzą... Ale patrz, Halefie! oto powracają trzej Kelurowie; zapewne jeszcze coś przynieśli!
I istotnie przynieśli ze sobą wiązkę suchego sitowia, kilka kawałków łoju oraz pustą ładownicę.
— Na co im potrzebna ta ładownica? — zauwążył Halef.
— Domyślam się, że chcą z niej zrobić lampę.