Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/252

Ta strona została przepisana.

— Lampę? na co?
— Rdzeń sitowia zastąpi knot, a łój oliwę.
— Tak, ale na co lampa? do czego im ona potrzebna? czyżby chcieli podarować ją niedźwiedzicy w dniu urodzin, aby mogła ją zawiesić w swym pokoju sypialnym?
— Wątpię, czyby taki był jej cel, Halefie. Chcą zapewne oświetlić kaplicę, aby niedźwiedź łatwiej znalazł swą zdobycz.
— Allah! to znowu iście piekielny pomysł!
— A udręczenie, które nietylko się czuje, lecz i widzi, podwaja zwykle męczarnię...
— Ci zbrodniarze postępują z tak wyszukaną złośliwością, że za ich okrucieństwo rzuciłbym ze spokojnem sumieniem, a nawet rozkoszą, ich samych, zamiast Bebbejów, na pastwę niedźwiedzi!
Widzieliśmy następnie, jak zaniesiono do wnętrza kaplicy owe przybory do oświetlenia, a po załatwieniu innych przygotowań banda owych katów skierowała się ku obozowi z powrotem. Zachowywali się przy tem wszystkierm milcząco, i wytężony nasz słuch nie przyniósł nam nic ciekawego.
Halef, w mniemaniu, że nadszedł wreszcie czas, abym mu powiedział o rezultacie mojej wyprawy, zapytał:
— Czy mogę teraz mówić z tobą, sidi?
— Możesz.
— Domyślasz się zapewne, o czem chciałbym od ciebie się dowiedzieć!
— Domyślam się, ale muszę przedewszystkiem porozumieć się z tobą co do niektórych rzeczy. Jak myślisz? czy, oprócz odzyskania naszych koni i pieniędzy gospodarza, nie wartoby ocalić Bebbejów?
— O, tak, effendi; musimy to uczynić. Gdybyśmy pozwolili Bebbejom umrzeć w tak straszny sposób, to kto wie, czy i któryś z nas kiedyś nie poczułby we własnem ciele ostrych niedźwiedzich pazurów.
— Usiłując jednak ocalić Bebbejów, tembardziej narazimy własne życie. Czy zgadzasz się na to?