Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/260

Ta strona została przepisana.

czem amerykańskiemu grizzly z gór Skalistych, co wobec niemożności użycia karabinów nie było dla nas okolicznością do zlekceważenia.
Poznawszy dokładnie jeszcze za dnia miejscowość w pobliżu kaplicy, nie miałem trudności w dotarciu do jej ruin potajemnie, to znaczy poza linią, która optycznie łączyła obóz Kelurów ze światłem, wydostającem się z wejściowych i okiennych otworów muzallah. Przezorność nakazywała zbliżyć się do kaplicy nie od frontu, lecz ze strony przeciwnej, od ściany skalnej, gdzie na nasze szczęście było dosyć miejsca dla usadowienia się.
W tylnej nawie kaplicy był również otwór okienny, ale tak wyszczerbiony, że kształtem nie przypominał żadnej bliżej określonej figury geometrycznej. W tym tedy zakątku poza kaplicą wśród stosów kamieni pokładliśmy się w ten sposób, by przez wspomniany otwór widzieć wnętrze muzallah, której gruzy wśród odłamów kamiennych i żwiru nie przypominały dziś już nawet, że kiedyś, przed wiekami, miejsce to było Bogu poświęconą świątynią. Jedynym śladem tego był mocno już zatarty napis, wyryty na płycie kamiennej, wmurowanej w tylną ścianę budowy. O ile mogłem w niepewnem świetle dostrzec, było to pismem kufijskiem wyryte słowo „Kyrie". A więc Kyrie eleison! Panie, zmiłuj się nad nami! Napis ten dziwnie odpowiadał miejscu, w którem umęczono wiernych chrześcijan i w którem my dzisiaj narażaliśmy się na niebezpieczeństwo podobnej śmierci męczeńskiej.
Kelurowie umieścili skazańców w ten sposób, że poprzywiązywali ich mocno do belek, które jednym końcem wkopali w ziemię, a drugim oparli o ruiny ścian kaplicy, przywalając wierzchołki belek dla pewniejszego umocowania kamieniami. Skazańcy więc nie mogli wykonać ani jednego ruchu, tembardziej, że skrępowano ich umyślnie, jak mumie, aby niedźwiedzie miały więcej do roboty i aby przez to zgroza i mę-