Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/262

Ta strona została przepisana.

— Nie mówiłem tu przecie o zemście krwi, lecz o głupocie twojej...
— Więc syn śmie własnemu rodzicowi zarzucać głupotę?
— I ma prawo tak czynić, jeżeli są słuszne ku temu powody. Bo czyż nie było głupotą z twej strony iść samemu w pazury tych, od których przecie groziła ci zemsta krwi, i ofiarowywać im konia, który wcale twoją własnością nie był i którego nawet nie miałeś jeszcze w rękach? Przytem zaiste zbyt pewny byłeś, że ci się go uda ukraść tak łatwo? Przez ciebie to, jedynie przez ciebie wpadłem i ja w ręce wrogów, a teraz muszę ginąć z twojej przyczyny śmiercią tak okropną!
— Czynisz mi wyrzuty i zarzucasz wszelką winę, a zapominasz o swoich własnych niedorzecznościach — odrzekł ojciec, westchnąwszy głęboko. — Przecie ty popełniłeś również ogromny błąd...
— Jaki?
— Jakto, czyżbyś zapomniał o nim? Czy nie usiłowałeś zamordować obcego effendiego i jego sługę? Mimo wielkiej dla nich nienawiści przyznać muszę, że są to dzielni i nieustraszeni ludzie; że zaś effendi ów poniósł tak wielką stratę w postaci swego rumaka nieocenionej wartości, przysiągłbym na Allaha i jego proroka, że w tej chwili ściga właśnie Kelurów i może nawet krąży gdzieś w pobliżu, a w takim razie widzi, co się tu dzieje.
— I ja myślałem o tem — potwierdził Sali. — Może nawet wie, że my, wrogowie jego, znajdujemy się tu, w mnuzallah, skazani na okropną Śmierć. Liczę na to i w tem pokładam ostatnią swą nadzieję.
— Czy nie jest ona jednak zwodniczą, jak zwodniczem okazało się moje przypuszczenie aż do chwili, gdy Kelurowie nas tu przynieśli, że jednak nie postąpią z nami tak oktrutnie, lub, że zdołamy wydrzeć się z ich rąk. Niestety, zawiodłem się sromotnie, bo oto poło-