Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/263

Ta strona została przepisana.

żenie nasze jest w tej chwili bez wyjścia; musimy zginąć śmiercią męczeńską.
— A moja nadzieja zgaśnie dopiero z chwilą, gdy poczuję pazury bestyj w samem sercu. Coś mi wewnątrz mówi, że Kara Ben Nemzi przybędzie tu, a może nawet jest już gdzieś blizko. On się ulituje nad nami, gdy się dowie o przeznaczonych nam męczarniach, i uratuje nas najniezawodniej.
— A ja ci mówię, że nie.
— Dlaczego?
— Dlatego, że, po pierwsze, nie dalej jak wczoraj usiłowałeś go zamordować, a powtóre, nie zechce narażać własnego życia dla swego wroga.
— O, nie przypuszczaj, aby się bał czegokolwiek ten człowiek! Jeżeli tylko przebaczy tobie, żeś się przyczynił do skradzenia mu konia, to moją względem niego winę darował mi już. Gdy schwytał mię w chwili zamierzonego zamachu na swoje życie, oddał mi nóż, mówiąc: „Chrześcijanin nie zna zemsty, bo sędzią człowieka może być tylko sam Bóg." Wobec takich jego pojęć nie wątpię, że wybawi on nas; tak mu nakazuje jego religia.
— Allah! Synu mój! dziwię się, że wierzysz jego słowom i serce masz przepełnione zachwytem dla niego. Wszak jesteś dumnym kaznodzieją islamu i, jako taki, powinieneś mieć dla chrześcijanina jedynie tylko słowa pogardy i przekleństwa, a jednak odzywasz się z uwielbieniem i pokładasz nadzieję właśnie w przeklętym wyznawcy krzyża z Idżodżudżula[1].
— Nie myśl tak o nim i nie nazywaj go przeklętym! On wiary swojej nie nosi tylko na języku; mieszka ona w jego sercu, wisi na rękojeści jego noża i przemawia z luf jego karabinów. Jeżeli Allah sprowadzi go tutaj, to przysięgam na proroka i na...

— Milcz! Zapomniałeś, co nam powiedział z szyderstwem Szir Samurek: „Kto oczekuje pomocy ze

  1. Golgota.