Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/265

Ta strona została przepisana.

siedmiu piędzi. Odłączony już oddawna od piersi, żywił się zapewne nietylko owocami, ale i dziczyzną, dostarczaną mu przez matkę, nie wyglądał bowiem na wygłodzonego.
— Och, sidi! — szepnął Halef, — niedźwiedź! tęgi niedźwiedź! Nie sądziłem, aby dziateczki starej mamusi były tak wielkie. No, ale jak sądzisz, sidi? pójść do niego i powiedzieć mu, że potrzebna mi jest jego skóra na dywan pod nóżki mojej Hanneh?
— Ani kroku! spłoszyłoby to starą, która zapewne idzie za nim w niewielkiej odległości. Zresztą niewolno ci się stąd ruszyć, dopóki nie dam znaku.
W czasie, gdyśmy ze sobą szeptali, niedźwiedź zajadał znaleziony plaster miodu, który Kelurowie położyli na wabika tuż koło progu kaplicy. Pociesznie wyglądał figlarny miś, gdy, ująwszy plaster miodu w przednie łapy, usiadł na zadku i począł spożywać go z zadowoleniem wytrawnego smakosza.
Bebbejowie przez pewien czas zachowywali się, jak niemi; potem słyszałem, że się modlili, ale pocichu, by snadź nie ściągnąć na siebie uwagi niedźwiedzia, który wszedł dalej do środka i zabrał się do drugiego plastra. Wkrótce wszedł za nim drugi niedźwiadek, a potem trzeci. Teraz skazańcy, nie licząc się już z niczem, poczęli krzyczeć coraz rozpaczliwiej, a tymczasem trzej młodociani smakosze, wylizawszy po drodze rozlany miód, przystąpili do skazańców i poczęli się rozkoszować słodyczą, która ciekła z nich na ziemię, liżąc ją i mlaskając językami. Miałem wrażenie, jakbym patrzył na gości, spożywających w jadłodajni zajazdu gorącą a smacznie przyrządzoną zupę. Niedźwiedź jednak zawsze jest niedźwiedziem, czy to w górach Kurdystanu, czy też w table d’ hote w Cannes lub Baden-Baden...
Dwa pierwsze niedźwiadki załatwiły się szybko z patoką u nóg skazańców, a następnie zmiarkowawszy, że słodycz cieknie od góry, oparły się łapami na łyd-