Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/266

Ta strona została przepisana.

kach Akwila, który nie krzyczał już, lecz... wył przeraźliwie.
— Effendi! drogi effendi! czas na nas, bo inaczej będą zgubieni! — błagał szeptem Halef i porwał się biedz.
Wstrzymałem go jednak:
— Zostań! Nie wiemy, gdzie jest stara. Mogłaby naskoczyć na nas z tyłu.
Za rozpaczliwym wrzaskiem Bebbejów, który zapewne aż w obozie Kelurów echem się odbijał, nie mogliśmy nic innego dosłyszeć. Zastanowiło mię, że młode niedźwiedzie przyszły tu bez matki, która zazwyczaj nie wypuszcza „dziatek“ bez swojej opieki i czuwa nad niemi na każdym kroku. Czyżby natrafiła na nasze ślady i węszy je teraz rozważnie? lub może zainteresowały ją tropy Kelurów?
— Schowaj się dobrze — szepnąłem do Halefa, — bo stara może się tu zjawić lada chwila.
Chwyciłem w obie ręce karabin za lufę, by być i — gotowym do uderzenia w każdej sekundzie.
Obawy moje okazały się zupełnie uzasadnionemi, bo w tej samej prawie chwili z ciemności nocnych wyłoniła się olbrzymia postać niedźwiedzicy i minęła wejście do kaplicy, podążając w naszą stronę. Już myślałem, że nadeszła stanowcza chwila rozstrzygnięcia śmiertelnego pojedynku na życie i śmierć pomiędzy i mną a potworem, gdy nagle w kaplicy rozległ się prze; ciągły jęk ludzki, a zwierzę, kierując się tym głosem, zawróciło ku wejściu kaplicznemu i stanęło w jego otworze. Jedno spojrzenie do wnętrza muzallah prze konało mię, o co idzie. Oto dwaj rozłakomieni braciszkowie pokłócili się snać ze sobą przy uczcie i poczęli się zbyt energicznie głaskać łapami tuż u nóg Akwila, przyczem zapewnie i jemu coś się z tych karesów oberwało, i dlatego tak okropnie zajęczał. Niedźwiedzica zaś, która zwietrzyła nas i już ku nam chciała się posunąć, zaniedbała tego, powodowana troską o własne dzieci, i zwróciła się ku wejściu do muzallah.