były dla mnie sprawą powszednią, i dawno już miałem czas oswoić się z niemi. Wycelowałem w prawe ucho i.. rozległ się strzał, grzmiąc echem po lesie. Strzeliłem następnie poraz drugi i dałem susa w bok, aż w cień tokulu, a sięgnąwszy lewą ręką po nowe naboje, równocześnie obejrzałem się, by zobaczyć, jaki skutek odiosły moje strzały.
Zierz stał, jakby do miejsca przykuty, rozwarłszy olbrzymią paszczę, w której błyszczały wielkie kły, i silił się na wydobycie z siebie głosu, lecz bezskutecznie; zabrakło mu powietrza w przestrzelonych płucach. Po pewnej chwili zaczął drżeć i chwiać się to na jedną, to na drugą stronę, aż wreszcie zatoczył się i padł na ziemię, jak olbrzymia, ciężka kłoda. Odtąd ani drgnął więcej.
Naładowawszy strzelbę ponownie, podszedłem do olbrzyma i wpakowałem mu jeszcze dwie kule w głowę, ale było to już zupełnie zbyteczne. Jak się później okazało, pierwsza kula przedziurawiła mózg, druga płuca, i to wystarczyło do uśmiercenia potwora.
Teraz dopiero rozejrzałem się wokoło. Tuż na ziemi leżeli zabici i potratowani murzyni; cało nie wyszedł z nich żaden. Reszta czarnych pochowała się do tokulów. Udałem się w kierunku największego z tokulów i, stanąwszy u wejścia, zapytałem:
— Żyjesz jeszcze, Agadi?
— Żyję! — jęknął, jak z pod ziemi. — O Allah! co za zgroza idzie po świecie!
— Jesteś jeszcze związany?
— Tak. Zawieszono mię na palu.
— Jest tam dużo czarnych?
— Bardzo dużo.
— Poczekaj, uwolnię cię — rzekłem, wchodząc do wnętrza i roztrącając zebranych tam murzynów, którzy jakby oniemieli z przestrachu i patrzyli na mnie osłupiałemi oczyma. Wyjąłem nóż z za pasa, poprzecinałem łyczaki palmowe u rąk Agadiego i wyprowadziłem go na dwór. Murzyni jeszcze bali się wyjść z tokulu.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/27
Ta strona została przepisana.