Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/271

Ta strona została przepisana.

stępnie zakłuł ich energicznemi pchnięciami noża. Z trzecim niedźwiadkiem, który tu nadszedł niebawem, uporaliśmy się również w ten sposób.
Wszystko to było dziełem kilku zaledwie minut — i z ulgą stwierdziłem nareszcie, że mamy przed sobą cztery trupy niedźwiedzie i że w walce dość niebezpiecznej ani nam włos z głowy nie spadł.
Gdyśmy się następnie zwrócili ku Bebbejom, mieli oczy zamknięte i jakby im oddech zamarł w piersiach. Najwidoczniej straszna trwoga wprawiła ich w omdlenie. Oburzyło to mego Halefa, który się spodziewał, że zwrócą się natychmiast ku nam z podziękowaniami.
— A otwórzcież oczy, bohaterowie! Czyżby się wam zdawało, żeście już poszli tą samą drogą, co nieczyste duchy zabitych przez nas potworów? Przecie, gdyby tak było, uczulibyście przedtem ostrza naszych nożów!
— Kara Ben Nemzi!... — jęknął Akwil, otwierając nagle oczy.
— Tak! on we własnej swojej osobie... Hadżi Emir Kara Ben Nemzi Effendi — dodał Sali. — A tu, obok niego, dzielny Hadżi Halef Omar. Czy widzę was w istocie, czy też to tylko mara pośmiertna?...
— Maszallah! czyż można marzyć po śmierci? — śmiał się Halef. — Zapewniam, że widzicie nas na jawie i wcale nie mamy ochoty być sennemi widziadłami.
— A więc istotnie wy to jesteście? W jakiż sposób dostaliście się tu, do muzallah el amwat?
— W taki właśnie sposób, jak się tego spodziewaliście. Przybyliśmy tu za Kelurami, aby odebrać im oe nasze i uwolnić was z ich rąk drapieżnych.
— Nas uwolnić? — zapytał niedowierzająco. — Czy tylko nie żartujesz, Hadżi Halefie Omarze?
— Że nie żartuję, najlepszem są świadectwem leżące tu cztery skóry niedźwiedzie, padłem wypchane. Zbyt niebezpieczne byłyby to dla nas żarty, abyśmy bez powodu mieli sobie na nie pozwalać.