Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/282

Ta strona została przepisana.

— Dźwigać to jeszcze nic nadzwyczajnego, ale wykraść wodza z pośród wojowników to mi sztuka! Co my z nim teraz zrobimy?
— Zwiążemy go i zakneblujemy gębę, a następnie pójdę do obozu jeszcze raz po nasze konie. Wy zaś podczas mojej nieobecności musicie go dobrze pilnować, i gdyby usiłował krzyczeć, to zaraz zagroźcie mu nożem.
— Daj mi nóż, effendi — prosił Akwil; — już ja się o to postaram, żeby ten pies nie otworzył pyska; za to, że wrzucił nas, jak sztuki mięsa, niedźwiedziom na pożarcie, odpłacę mu się tysiąckrotnie, choćbym miał żyć tylko dwa dni!
— Nóż mnie samemu jest potrzebny — odrzekłem. — A zresztą Halef Omar postąpi tak, jak będą tego wymagały okoliczności. Wam obecnie nic do szejka, i gdybyście próbowali mścić się na nim, ukarałbym was bardzo surowo. Pamiętajcie, że to mój wyłącznie jeniec... i obym nie potrzebował żałować, żem was wydarł z pazurów niedźwiedzich!
Musiałem użyć tak surowych słów, ażeby odebrać Bebbejom chęć wykonania zemsty na szejku, — postanowiłem bowiem oszczędzić go, ażeby po rozstaniu się ze mną mógł rzec swoim współziomkom, jak tylu innych już oświadczyło: „On jest chrześcijaninem i dlatego serce jego pełne jest dobroci."
To też Halef po moich słowach, zwróconych ku Bebbejom, odgadując moją intencyę, rzekł z zadowoleniem:
— Możesz być spokojny, effendi. Twój Halef postara się o to, aby stało się wszystko wedle twej woli. Ktoby choć palcem ruszył przeciw szejkowi, poczuje natychmiast ostrze mego noża we własnej piersi!
Po takiem zapewnieniu Halefa mogłem pod jego opieką zostawić mego jeńca już bez obawy, aby mu się cośkolwiek podczas mej nieobecności nie stało, i oddaliłem się bezzwłocznie w kierunku miejsca obozu Kelurów, gdzie powinien był znajdować się mój Rih.