Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/283

Ta strona została przepisana.

Byłbym się założył, że Rih, zobaczywszy mię wczorajszego popołudnia w pobliżu obozowiska, nie dał się wyprowadzić z miejsca, skąd mię spostrzegł, więc cichutko na czworakach poczołgałem się w tę stronę. Nikt mię tu spostrzec nie mógł, gdyż nie pozwalały na to ciemności, a zresztą Kelurowie najspokojniej spali.
Zbliżywszy się ku owemu miejscu, usłyszałem chrapnięcie nozdrzami, co mię upewniło, że Rih zwietrzył mię zdaleka. Inny koń w takich okolicznościach rżałby zapewne i parskał niecierpliwie, — mój jednak ulubieniec zachował się tak spokojnie, jak gdyby był obdarzony ludzkim rozumem.
Niebawem znalazłem się tuż przy nim i uczułem pod dłońmi, że trawa była tu spasiona, a grunt mocno stratowany, z czego przyszedł mi na myśl wniosek, że chciano go stąd zabrać, lecz bronił się uparcie. Wałach Halefa leżał tuż obok. Pogłaskałem mego czworonożnego druha, on zaś, jakby w odpowiedzi, począł lizać mi ręce, chrapiąc przytem nozdrzami, ale tak cicho, że tylko ja byłem w stanie dosłyszeć. Dziwiło mię bardzo, że pozostawiono go bez dozorującego wartownika. Widocznie Kelurowie nie spodziewali się, aby ktoś obcy wtargnął z tej strony do obozu, i ustawili warty nieco dalej, w dole, u wejścia na polanę.
Wyciągnąłem z ziemi palik, do którego Rih był uwiązany, poczem dałem znak koniowi, by wstał. Rih zrozumiał. Nie potrzebując go prowadzić, gdyż przyzwyczajony był chodzić za mną, jak pies, ująłem natomiast za uzdę wałacha Halefa i wyszedłem z końmi z niebezpiecznego bądź co bądź miejsca. Ze względu na zarośla nie było to łatwo, ale się jakoś udało, tembardziej, że konie widzą w nocy lepiej, niż człowiek. Obydwa wierzchowce wspinały się po pochyłościach z zadziwiającą zręcznością, wymijając pnie i krzaki. W zwykłych warunkach na przebycie tej krótkiej przestrzeni, jaka dzieliła obóz od naszej kryjówki, po-