Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/285

Ta strona została przepisana.

— A Bebbejowie? Jakże się oni zachowywali?
— Żaden z nich nie wyrzekł ani słowa. Leżeli tak — cicho, jakby ich wcale tu nie było.
Rozmawialiśmy z Halefem oczywiście pocichu. Potem jednak ozwałem się głośno:
— Zostaw konie na trawie, niech się pasą, my zaś na zmianę musimy się trochę przespać; jeden z nas będzie czuwał: najpierw ty, potem ja.
Położyłem się obok Bebbejów i szepnąłem im do ucha, żeby spali spokojnie, nie rozmawiając ze sobą. Szir Samurek ani się domyślał, że są żywi i znajdują się tutaj; w ciemnościach nie widział ich dotąd, ani też nie słyszał ich głosów, bo mój nakaz milczenia zachowali ściśle. Postanowiłem utrzymać go w tej nieświadomości do rana.
Będąc bardzo zmęczonym, położyłem się spać pierwszy, a Halef czuwał i zbudził mię dopiero w godzinę po północy. Bebbejowie również usnęli i poczęli chrapać tak głośno, jakby tu chodziło o konkurs w chrapaniu. Oddechu szejka natomiast nie było słychać wcale, z czego wnosiłem, że nie śpi. Ciekawy byłem, o czem mógł myśleć w tej chwili? Może rozpamiętywał swe słowa lekceważące, jakie wyrzekł o mnie i o Halefie. Przed paroma jeszcze godzinami był tak pewny siebie, a oto leży teraz związany, jak baran, i oddany na łaskę lub niełaskę „psa chrześcijańskiego", z którego tak niedawno drwił, obiecując mu zagładę.
Pod wrażeniem doby przebytej począłem rozpamiętywać, ile to już się przeżyło chwil podobnych w ciągu długiej tułaczki po krajach obcych! ile nocy spędziło się na czuwaniu wśród niebezpieczeństw, czy to w preryach Ameryki, czy w dżunglach indyjskich lub bagnistych okolicach nad górnym Nilem! A żaden z tych dni, żadna z nocy nie były podobne do drugich, i jedyną pomiędzy niemi wspólność stanowiła wiążącacały łańcuch zdarzeń wśród rozmaitych okoiczności pewna zasadnicza nuta, z niewielkiemi różni-