Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/289

Ta strona została przepisana.

jesz. Tylko pamiętaj, nie lekceważ sobie mego ostrzeżenia: jeden głośniejszy twój wykrzyknik będzie ci wyrokiem śmierci. Zaznaczam tu znowu, że jest życzeniem mojem, abyś wogóle milczał.
Szejk począł się rozglądać naokoło.
Niebo na wschodzie rozjaśniać się zaczęło, i niebawem szczyty gór zarysowały się na widnokręgu. Dolina tylko spowita była jeszcze w półmroku i mgle. Wilgotne opary, których źródłem był płynący jej środkiem potok, pokrywały obozowisko Kelurów na całej przestrzeni nieprzeniknionym całunem. Z miejsca jednak kryjówki naszej w rozjaśniającym się świcie wszystkie szczegóły w okolicy stawały się coraz wyraźniejszymi.
Szir Samurek, rozpatrując się naokół, zatrzymał wzrok na ruinach muzallah, i oczy rozwarły mu się najwyższem zdumieniem, a wkrótce zauważyłem w zdziwionej twarzy jego wyraz niewypowiedzianego lęku. Widocznie spostrzegł w wchodowym otworze kaplicy olbrzymiego niedźwiedzia, trzymającego w łapach ogromny krzyż...
W obawie, aby teraz przerażony szejk nie wydał z siebie głośniejszego okrzyku, ostrzegłem go ponownie, grożąc nożem. Napełniło go to jeszcze większą trwogą, i patrzył na zjawisko w jakiemś osłupieniu. W tej chwili wstrząsnąłem jego ramieniem i wyszeptałem mu na ucho jego własne tak niedawno wypowiedziane do Bebbejów słowa:
— „Gdyby u wejścia do kaplicy stanął z krzyżem w łapach ów niedźwiedź zaklęty, uwierzyłbym wówczas, że jakiś tam Kara Ben Nemzi, przyjaciel wasz, a właściwie pies chrześcijański, mocen jest wyratować was od śmierci. Zdaje mi się, iż skory byłbyś uwierzyć i w to, że się tak stać może...“
Szejk zbladł i przymknął powieki, a twarz przeciągnęła mu się, jak u trupa; oddychał przytem ciężko i jęczał stłumionym głosem, jak człowiek mocno cierpiący. Ja zaś milczałem czas jakiś, aby powtórzone mu jego własne słowa tem głębsze wywarły na nim