Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/291

Ta strona została przepisana.

w chwili konania, i szejk, charcząc, ledwie wykrztusił sinemi usty:
— Bebbejowie żywi!... uratował ich chrześcijanin... W muzallah niedźwiedź trzyma zelib[1] w łapach... Rozumiem...
Po tych słowach umilkł i leżał już nieruchomo, jak trup. Nie dałem mu jednak spokoju, powtarzając znowu z naciskiem jego własne słowa:
— „Na Allaha i na duszę własną przysięgam, że jeżeli się okaże, iż chrześcijanin ów byłby zdolny uczynić coś podobnego, porzucę islam, a uwierzę w ukrzyżowanego Boga, który miał umrzeć męczeńską śmiercią dla odkupienia ludzkich grzechów i zbawienia tych, co na potępienie zasłużyli“...
Na te słowa Szir Samurek wyprężył się, o ile mu na to dozwalały powrozy, a spojrzawszy na mnie nabiegłemi krwią oczami, w których dotychczas jeszcze widać było przerażenie, rzekł:
— Powtórzyłeś mi przed chwilą moje własne słowa i teraz znowu czynisz to samo. Jeżeli więc nie jesteś szatanem, to widocznie Allah dał ci łaskę wszechwiedzy, ażebyś mógł odgadnąć myśli moje, jakoteż udaremnić moje usiłowania i zamiary. Ty więc wyniosłeś mię z obozu z pośród kilkunastu mych wojowników, ty zabiłeś niedźwiedzia, ty wreszcie uwolniłeś Bebbejów, no, i nie dziwiłbym się, gdybyś również uprowadził z obozu zabrane ci konie.
— Rozumie się, żem uprowadził! — odparłem z uśmiechem i obróciłem go znowu na drugą stronę. — Patrz na prawo...
Popatrzył, a krew nową falą napłynęła mu do twarzy.
— Dachel Allah! Na miłość Allaha! Więc i to potrafiłeś uczynić! Jeśli mię Allah w tej chwili nie wesprze, postradam zmysły.

— Pragnę i ja, aby ci Allah dopomógł, bo właśnie

  1. Krzyż.