teraz musisz zebrać całą siłę swej woli i rozumu, jeżeli nie chcesz zginąć marnie razem ze swoimi wojownikami.
— Nie rozumiem...
— Ludzie twoi spostrzegą niebawem niedźwiedzia, a zauważywszy, że ciebie niema w obozie, potracą głowy i w popłochu nie będą wiedzieli, co począć. Wówczas mój baruda es sir[1] nie spocznie tak długo, aż z całej twej bandy ani jeden drab nie pozostanie przy życiu.
Tu gadatliwy Halef nie mógł już dłużej wytrzymać i dodał do mojej groźby:
— A i ja pomogę effendiemu podziurawić twych Kelurów kulami tak, że ciała ich będą, jak garabil[2] do przecierania migdałów. Okradliście nas, a następnie szydząc, groziliście wrzuceniem nas między niedźwiedzie, oczywiście, gdybyśmy się w wasze ręce dostali. Nie udałoby się to wam jednak nawet wówczas, gdybyście tysiąc ludzi postawili na warcie. Teraz zginą wszyscy twoi, a przedewszystkiem zginiesz ty sam, jeżeli stracisz resztę rozumu, który, jak to słusznie zauważył effendi, tak ci jest potrzebny w tej chwili, jak nigdy jeszcze w życiu.
— A coś ty za jeden? może Hadżi Halef Omar, towarzysz effendiego? — spytał szejk.
W odpowiedzi na to Halef położył rękę na piersi i odrzekł wyniośle:
— Nie nazywaj mię tak krótko. Godność moja jest o wiele dłuższa, aniżeli ci się wydaje. Wszyscy bowiem, którzy mię znają i którzy tylko o mnie słyszeli, wiedzą, że nazywam się Hadżi Halef Omar Ben Hadżi Abul Abbas Ibn Hadżi Dawud al Gossarah! Zapamiętaj to sobie raz na zawsze, albo przynajmniej aż do chwili, gdy kula mego karabinu zaniesie cię w najciaśniejszy kąt piekła.