Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/295

Ta strona została przepisana.

Szeik przyjął te słowa bez zbytniego dla nich respektu, gdyż, jako mieszkaniec Wschodu, był przyzwyczajony do wyszukanych słów i przesady w groźbach. Nie odpowiadając więc Halefowi, zwrócił się do mnie z oświadczeniem:
— Wiem już, co mam uczynić i jak sobie postąpić. Pytam cię tylko, emirze, czy wiadomo ci, co zawinili przeciw tobie obaj Bebbejowie?
— Owszem, wiem o wszystkiem.
— Wiesz zatem, że w zrabowaniu ci koni zawinił Akwil?
— Wiem.
— I że Sali zamierzał odebrać ci życie?
— Również wiem o tem.
— A pomimo to walczyłeś z niedźwiedziem, by tych łotrów oswobodzić?
— Walczyłem z obowiązku, gdyż jestem chrześcijaninem.
— I co zamierzasz uczynić z nimi? Wrogami staliście się sobie wzajem i zawieszone jest nad wami prawo zemsty krwi. Czyżbyś uwolnił ich od straszliwej śmierci po to, by zgładzić ich kulami twego karabinu?
— Nie! Jako chrześcijanin, hołduję tyko zasadzie przebaczania, ale nie zemsty. Darowałem im wolność, i mogą sobie iść, dokąd im się spodoba, oczywiście wówczas, gdy zmuszę cię do oddania im zwierząt ich i broni.
— Czyżbyś to mówił seryo? — zapytał zdziwiony, a twarz jego omal nie wykrzywiła się w znak zapytania.
— Najzupełniej poważnie.
— Wobec tego muszę przyznać, że jestem świadkiem wielkiego, niepojętego cudu! Prawdą więc jest to wszystko, co mi opowiadano o tobie: nieprzyjaciołom swoim i wrogom śmiertelnym wyświadczasz łaski, będąc wyznawcą Ukrzyżowanego. Czy wiesz jednak, że między wami a mną zawisła również zemsta krwi?